2. Mahamudra w pięciu strofach – strofa druga
20 grudnia 2007Zasady noszenia szat
24 grudnia 2007Dopóki na rumaku współczucia
nie wygrasz wyścigu w niesieniu innym pomocy,
dopóty nie uradujesz ani jednego z bogów czy ludzi.
Włóż więc całe serce w przygotowania do tego biegu.
Tradycyjna poezja tybetańska lubuje się w metaforach i porównaniach. Tutaj chodzi przede wszystkim o to, że miłość i współczucie, które symbolizuje wierzchowiec, rumak, są warunkiem koniecznym, żeby rozpocząć praktykę.
Jeżeli będziecie medytować nad intencją pomagania innym i obudzicie w sobie bodhiczittę, wtedy chwalić was będą bogowie i ludzie. Tyle słowa tekstu.
A teraz przejdźmy do znaczeń. Istnieje wiele różnych praktyk wstępnych – wszyscy znacie rozmyślania o cennym ludzkim ciele, śmierci i nietrwałości, karmie – przyczynie oraz skutku. Jak sami wiecie, praktyk tych jest mnóstwo, tutaj jednak mowa jest o miłującej dobroci i współczuciu. Nie możemy się bez nich obyć – są korzeniem bodhiczitty i dotyczące ich nauki stanowią główną praktykę wstępną.
Co do wyścigów konnych, to są one metaforą, i nie pędzimy oczywiście na prawdziwym koniu, tylko na rumaku bodhiczitty. Wobec mocy współczucia żadne siły nie mają szans, zatem chodzi o to, by mocy tej zaufać i praktykować, nie oglądając się na nikogo. W Tybecie mawiamy, że jeśli chce się być naprawdę dobrym, trzeba pędzić tak, by nie dogoniło nas nawet stado psów. My zaś możemy być jeszcze szybsi, bo mkniemy na rumaku autentycznego współczucia. I na tym właśnie polega praktyka.
Trzeba się jednak śpieszyć. Zdarzają się problemy i trudności, więc tym bardziej musimy zabrać się za praktykę, zanim się rozpanoszą. Postępujmy tak, jakby goniła nas cała wataha i nie dajmy jej żadnych szans.
Nauki podkreślają, jak ważna jest intensywność praktyki, i że celem praktyki zawsze jest radość czujących istot.. Wszystko, co dziś powiem, sprowadza się właśnie do tych dwóch kwestii.
Zacznijmy od miłującej dobroci i współczucia. Ta pierwsza, jak wiadomo, to życzenie wszystkim istotom szczęścia, zaś współczucie to pragnienie, by były one wolne od cierpienia. Mówienie o „wszystkich” nie znaczy oczywiście, że życzenie szczęścia oraz wolności od bólu konkretnej osobie nie jest miłością i współczuciem. Naszym celem jest wprawdzie darzenie współczuciem wszystkich istot, ale nie sądzę, by wykluczało to darzenie nim jednej istoty.
Bywa, że medytując nad miłującą dobrocią oraz współczuciem i myśląc o wielkiej, anonimowej grupie ludzi, mówimy sobie po prostu: „Niech wszyscy będą szczęśliwi!”. To proste. Nietrudno tak pomyśleć, patrząc na salę wypełnioną ludźmi, na przykład tutaj. Ot, abstrakcyjne życzenie. Sprawa przedstawia się jednak zupełnie inaczej, gdy wybierzemy z tłumu konkretną osobę i skupimy się na niej.
Zastanówmy się nad tym, bo może się zdarzyć, że medytując nad miłością i współczuciem do wszystkich, i powtarzając „bądźcie szczęśliwi”, w gruncie rzeczy nie możemy osądzić, na ile ta intencja jest szczera. Początkujący powinni zatem zaczynać od jednej osoby i sprawdzać uczucia, którymi ją darzą. Jeśli to pominiemy i od razu zaczniemy sobie wyobrażać, że kochamy wszystkich, nie będzie w tym żadnej treści. Medytacja taka przypomina nieco powietrze, które jest, ale nie przejawia się w sposób namacalny, konkretny. Jeśli jednak skupimy się na konkretnej osobie, istnieje inne niebezpieczeństwo: zaczynamy się namyślać, wahać, kombinować.
Odwołam się tu do pewnej analogii. Gdybyśmy kupili wielką płachtę materiału i zarzucili ją na głowy wszystkich istot, bez problemu zastąpilibyśmy im wszystkim czapki i za jednym zamachem każdemu przykrylibyśmy głowę. Gdybyśmy zaczęli jednak tkaninę dzielić i szyć po czapce dla każdego, pojawiłaby się kwestia rozmiaru – dla jednych trzeba przecież uszyć mniejsze, dla innych większe – a to już raczej nie byłoby takie proste, jak wariant pierwszy. Podobnie rzecz ma się z z zarzuceniem na tłum gigantycznej płachty miłości i współczucia – jest ono bez wątpienia o wiele łatwiejsze, niż skupianie się na każdym z osobna. Sądzę, że powinniście sobie to wszystko dobrze przemyśleć.
Gdybyśmy chcieli skupiać się na jednostkach, to najpierw powinniśmy je policzyć. Ile ich jest? W samej tej sali pewnie ze dwa tysiące. Zakładam, że na rozwijanie miłości i współczucia wobec jednego człowieka potrzeba przynajmniej tygodnia, a więc rozwijanie go wobec tysiąca osób zajęłoby nam jakieś dwadzieścia, trzydzieści lat. A co z wszystkimi istotami w bezkresie przestrzeni? Nie mamy nawet pojęcia!
Cóż zatem począć? Jest na szczęście sposób. Możemy przyjrzeć się ludziom i zastanowić nad tym, jacy są, co ich łączy. Oczywiście, wiele też różni, skupmy się jednak na powodach, dla których powinniśmy darzyć ich miłością i współczuciem. Możemy mieć, rzecz jasna, odmienne charaktery, faktem jest jednak, że wszyscy bez wyjątku pragną szczęścia i nikt nie chce cierpieć – pod tym względem jesteśmy tacy sami. Jeśli potrafimy fakt ten odnieść do jednego człowieka, będziemy w stanie patrzeć w ten sposób też na innych.
Jak wiecie, we wszystkich recytowanych przez Tybetańczyków modlitwach pojawiają się „matki”: „wszystkie czujące istoty, nasze matki”. Pierwszą zatem osobą, którą w myślach przywołujemy podczas medytacji nad miłością i współczuciem, jest nasza własna mama. Uświadamiając sobie ogrom dobroci, którą nam okazała, rozmyślamy o tym, co dla nas zrobiła, aż dochodzimy do wniosku, że równie dobra musi być przecież każda inna matka. Kiedy słyszycie, że ktoś mówi o nieznanej wam wcześniej kobiecie „to jest moja mama”, natychmiast zaczynacie myśleć o niej inaczej. Cieplej. Jeśli więc sposób, w jaki postrzegamy własną matkę, uczynimy przedmiotem głębokiej kontemplacji, dobre uczucia możemy przenosić potem na innych. Nieustannie pamiętamy bowiem o podobieństwach, o tym co nas wszystkich łączy.
Nasza miłująca dobroć i współczucie nie mogą być stronnicze; czyńmy je tak pojemnymi jak to możliwe. Jak już mówiłem, trzeba się śpieszyć. Nie wystarczy kochać, współczuć i praktykować z dobrym sercem – uczucia te trzeba też bezustannie rozwijać, używając rozumu i korzystając z doświadczeń.
Wiele ze spraw na ścieżce zdaje się stanowić przeszkody, więc żeby przeszkód uniknąć, trzeba być od nich szybszym. Zanim zejdą się jutro, przetrą oczy i zapytają: „Gdzie on jest? Co się stało z tym gościem, na którego miałyśmy chrapkę?”, musimy je przechytrzyć. W jaki sposób? Uprzedzając cios, czyli wchodząc w praktykę, nim się zjawią. Jeśli bowiem nie umiemy czemuś stawić czoła, lepiej tego unikać – to druga rzecz do przemyślenia.
Jak szybko osiągnąć rezultaty praktyki? Jeśli mamy czegoś chcieć, to coś musi istnieć, a my być tego świadomi. Jeżeli nie ma nic, dokładnie tyle samo uzyskamy. Nie możemy się ograniczyć do medytowania nad miłością i współczuciem. Trzeba wiedzieć, czego się chce; należy znać kierunek i cel – bez tego nic nie da się osiągnąć. To nie tylko kwestia ciężkiej pracy nad rozumieniem przyczyn, praktykowania współczucia oraz pragnienia, by osiągnąć zamierzony cel – ten cel trzeba sprecyzować i nie wolno stracić go z oczu.
W chwili zasiania ziarna rozpoczyna się proces wzrostu, dojrzewania. Dotyczy to również praktyki. Jej skutków jeszcze nie widać, powinniśmy jednak wiedzieć, czego od niej oczekiwać. Bez tego można się pogubić.
Zdarza się, że znajdując coś, co uważamy za bardzo cenne, zakopujemy to albo chowamy za książkami za najwyższej półce. Może się jednak zdarzyć, że następnego dnia już tego nie znajdziemy. Niektórzy podobnie podchodzą do praktyki, uznając jej rezultaty za „tajemne”, niepojęte i wymagające ukrywania. Weźmy wszechwiedzę – nie rozumiemy jej, więc gdy próbujemy ją posiąść, robimy z tego wielką tajemnicę. Wydaje nam się wspaniała, lecz nie mamy o niej pojęcia, zupełnie nie wiemy czym jest, ani nawet z czym ją kojarzyć. Dlatego musimy mieć możliwie najdokładniejszą wizję rezultatu. Trzeba go poznać, mieć przed oczami. Im lepiej go sobie wyobrazimy, tym prędzej go osiągniemy. Im więcej będziemy myśleć o nim i jego związku z praktyką, tym szybciej zaczniemy się iść do przodu i napotykać mniej przeszkód. Nie znając związku pomiędzy przyczyną a skutkiem, możemy pragnąć dobrych rezultatów, lecz osiągnięcie ich okaże się niezwykle trudne. Stąd tak wielkie znaczenie ma rozmyślanie.
Wszystko zależy od nas samych. Nie chcę wchodzić w szczegóły, ale zasada jest prosta – na początek nie warto myśleć o rzeczach, których nie ogarniamy, o sprawach wielkich, niepojętych lub do pojęcia niezwykle trudnych, takich jak choćby mahamudra czy dzogcien. Zacznijmy o tego, co dla nas zrozumiałe, dzięki czemu będzie nam łatwiej praktykować i nie przysparzać lamom pracy. Nie wiecie tego, nie macie pojęcia o tamtym i zadajecie miliony pytań, lecz nauczyciel nie wytłumaczy wszystkiego. Zużywacie na to niekiedy cały czas, jaki możecie z nim spędzić, a potem oddalacie się tylko od praktyki, co jest zupełnym absurdem.
Dlatego na początek powinniśmy praktykować to, co możemy zobaczyć, poznać, posmakować. To krok do zrozumienia tego, czego wcześniej nie wiedzieliśmy. Zgłębiwszy jedną rzecz, możemy uczyć się drugiej – i tak dalej, aż do zdobycia wszechwiedzy, którą – za sprawą stopniowego przesuwania granic – staje się ostateczne przyswojenie nieznanego. Próba sięgnięcia po nią z poziomu zupełniej ignorancji jest karkołomna. I w ten oto sposób doszliśmy do wizji naszej praktyki.
Teraz trzeba sprawić, by inni się cieszyli i byli szczęśliwi. W jaki sposób? Opowiadając dowcipy? Strojąc miny? Musimy się nad tym głęboko zastanowić: samo dobre serce to za mało; nie wystarczy też, że dobre uczucia wypełniają głowę – trzeba je też okazywać. W miłującej dobroci i współczuciu idzie o faktyczne przynoszenie pożytku innym. Nie sądźmy, że skoro są one, jak na klejnoty przystało, wyjątkowo wartościowe, to lepiej zatrzymać je dla siebie. Nasza miłość i współczucie mają być jak światło, które promieniuje z nas możliwie największą pomocą.
Jak praktykować, by to osiągnąć? Jak nieść istotom szczęście? Jak im pomóc? Nie wystarczy, że pełni miłości i współczucia życzyć będziemy im szczęścia oraz wolności od cierpień. Sami musimy im to dać – wyrażać miłość i współczucie ciałem, mową i umysłem, by mogli doświadczyć skutków naszych działań, by mogli się z nas cieszyć. Bez tego, w samych tych uczuciach nie ma nic szczególnego. Nie sądźcie jednak, że robicie to po to, by dobrze wam się wiodło i wszyscy was chwalili. W żadnym razie! Miłości i współczucia potrzebuje każdy, wszyscy więc musimy mieć wobec siebie ciepłe uczucia i okazywać sobie wzajemnie troskę. Dzielić się miłością po prostu należy.
Gdybyśmy dbali tylko o własne sprawy, to miłość i współczucie nie byłyby nam szczególnie potrzebne, służą bowiem innym.. Gdybyśmy też mieli zatrzymać je dla siebie, równie dobrze moglibyśmy ich nie mieć; ot – jak najszybciej dorobić się majątku i świetnie się bawić, czyż nie? Miłości i współczucia potrzebujemy jednak dlatego, że chcemy myśleć o czujących istotach, a nasze czyny mają służyć ich dobru. Jeśli zdołamy w ten sposób postępować, owe uczucia przestają być jedynie słowami, a stają się czymś konkretnym, rzeczywistym.