
Początek podróży: Karmapa wylatuje do Stanów Zjednoczonych
7 marca 2015
Karmapa przemawia podczas uroczystości powitalnej w Kaliforni
15 marca 2015Wykład dla wykładowców i studentów Uniwersytetu Stanforda – pierwszej amerykańskiej uczelni, którą odwiedził Siedemnasty Karmapa podczas podróży po Stanach Zjednoczonych w marcu 2015 roku. Współorganizatorami wykładu były: Stanfordzkie Centrum na rzecz Edukacji i Badań nad Współczuciem i Altruizmem (CCARE) oraz Centrum J.Ś. Dalajlamy na rzecz Etyki i Przeobrażających Wartości przy Instytucie Technologii Stanu Massachusetts.
Nie chcę teraz mówić o religii ani filozofii, nie interesuje mnie wymienianie religijnych czy filozoficznych powodów, dla których powinniście myśleć w określony sposób. Myślę, że dużo bardziej interesujące będzie samo badanie znaczenia słowa „współczucie” i tego, czym współczucie naprawdę jest w naszym życiu. Dorastałem, jak sądzę, w dość szczególnym okresie historii, co wzbogaciło mnie o pewne doświadczenia, którymi mogę się z wami podzielić.
Mam 29 lat, co znaczy, że urodziłem się 1985 roku, w oddalonym od reszty świata regionie Tybetu. Wiele osób pyta o moje dzieciństwo oraz o to, jak to jest być Karmapą w tak młodym wieku. Na początku zaznałem siedmiu lat zwyczajnego dzieciństwa. Gdy rozmyślam nad swoim życiem, dochodzę do wniosku, że to był jego najradośniejszy okres. Mało tego – nadal uważam, że wywarł na mnie największy wpływ, w kontekście rozwoju mych osobistych nawyków.
Nie zostałem Karmapą tuż po tym, jak przyszedłem na świat. Dopiero gdy skończyłem siedem lat, grupa poszukiwawcza przybyła do mojej wioski i rozpoczęła proces rozpoznania. Cała moja rodzina uważała Karmapę za bardzo wartościową i świętą istotę, ale nikt nie przypuszczał, że to ja właśnie nią jestem. Spadło to na nas nagle. Nie spodziewaliśmy się tego – ani ja, ani moi rodzice, którzy jednak w pełni zaakceptowali fakt, że nadano mi tytuł Karmapy. Początkowo myślałem, że nowa rola da mi wiele okazji do zabawy i przysporzy mnóstwo przyjaciół. Nie miałem wyboru, nikt nie pytał mnie czy chcę być Karmapą, czy nie, niemniej moja pierwsza reakcja była bardzo radosna. Wtedy nie traktowałem tego zbyt poważnie.
Gdyby wszystko to wydarzyło się w Stanach Zjednoczonych, rodzice nie oddaliby tak łatwo siedmioletniego dziecka innym ludziom. Być może nie nazwano by tego kradzieżą, raczej odbieraniem dziecka rodzinie, w tym kraju byłoby to bardzo skomplikowane. Moja rodzina nie otrzymała żadnej rekompensaty, nikt nie zaproponował im w zamian miliona dolarów. Jednak wszystko odbyło się w zgodzie z tradycją odnajdywania tulku, która jest bardzo silna w Tybecie. Dzięki temu nie było to takie trudne.
Najważniejszą sprawą w tym czasie było nastawienie moich rodziców, którzy godzili się z moim odejściem, nie przywiązywali się do mnie ani nie złościli. Uznali po prostu, że Karmapa przyniesie wielki pożytek istotom i światu. Uważali, oczywiście, że Karmapa jest uosobieniem aktywności wszystkich Buddhów. Moi rodzice od razu przyjęli taką postawę i stwierdzili, że bycie Karmapą wyjdzie ich dziecku na dobre, bo dokona wspaniałych rzeczy. Choć nie chcieli się ze mną rozstawać, pomogło im w tym ich głęboko altruistyczne nastawienie. Dla mnie również okazało się ono pomocne, pozwoliło mi pójść naprzód.
Rodzice wychowywali mnie w atmosferze wielkiego współczucia. Po części dlatego, że żyliśmy bardzo blisko siebie – cała moja rodzina dzieliła jeden namiot z sierści jaka. To nie był dom, w którym brat ma swój pokój, siostra swój, a rodzice – własną sypialnię. Wszyscy mieszkaliśmy w jednym pomieszczeniu – możecie je nazwać salonem albo kuchnią, wszystko jedno. Pamiętam, że każdego ranka moi rodzice recytowali modlitwy, wyrażając życzenia: oby wszystkie istoty były szczęśliwe, oby wszystkie istoty były wolne od cierpienia. Wieczorem zaś ponownie słyszałem podobne modlitwy i życzenia. W ten sposób naprawdę czułem się otoczony mandalą – kręgiem współczucia i miłości.
Potem wysłano mnie do klasztoru, gdzie dość szybko rozpocząłem edukację w tradycyjnym, buddyjskim stylu. To był dla mnie ciężki okres. Studia były bardzo trudne, a jednocześnie nikt mnie nie podtrzymywał na duchu ani nie chwalił, jak to się zazwyczaj robi nauczając dzieci. Bez względu na to, jak dobrze mi szło, słyszałem tylko stwierdzenia w stylu: jesteś Karmapą, więc stać cię na więcej.
Było mi ciężko, ale z drugiej strony dane mi było doświadczać współczucia w bardzo głęboki i bezpośredni sposób – poprzez więź z moimi nauczycielami. Spotkałem wtedy wielkich mistrzów, którzy nie tylko w doskonały sposób opanowali wiedzę filozoficzną, ale też zdobyli wielkie duchowe doświadczenie, byli uosobieniem współczucia. Kontakt z nimi naprawdę mnie wzbogacił.
Każdy z nas, jak sądzę, posiada swą własną definicję współczucia. Ale gdybyśmy mieli je nazwać jakimś innym terminem, myślę, że mogłoby to być poczucie odpowiedzialności połączone ze świadomością współzależności.
Spoglądając na nasze życie, łatwo dostrzeżemy, że wiele problemów – takich jak zanieczyszczenie środowiska, dyskryminacja płci i inne – wyrasta z faktu niedoceniania współzależnej natury rzeczywistości. Zamiast tego, być może nieświadomie, z miejsca przyjmujemy egoistyczną postawę. Krótko mówiąc, dbamy tylko o własny interes. Myślę, że każdy z nas może przyznać, że to właśnie jest źródłem naszych kłopotów.
Rozwój technologii jest dobrym tego przykładem. Postęp technologiczny następuje bardzo szybko a zarazem ludzie coraz bardziej uzależniają się od nowoczesnych urządzeń, co rozbudza potrzebę dalszych udoskonaleń technologicznych. Technologia jest zatem czymś, co wymaga nieustannych uaktualnień i poprawek, a ten nieustający strumień uaktualnień i udoskonaleń wykorzystuje wiele różnorodnych zasobów naturalnych. My jednak widzimy tylko ostateczny produkt, który trafia do naszych rąk. Na przykład nowy iphone, który właśnie kupiliśmy lub chcemy kupić. Nie dostrzegamy poziomu zużycia zasobów naturalnych ani wysiłku ludzi, którzy ten przedmiot wyprodukowali. Informacje te znajdują się w naszym zasięgu, mamy do nich dostęp, ale swą uwagę zatrzymujemy tylko na tym, co mamy bezpośrednio przed oczami, tracąc szerszą perspektywę.
Współczucie wymaga szerszego spojrzenia, poza nasz osobisty świat, nasze własne szczęście i nasze własne bolączki. Wymaga brania pod uwagę sytuacji innych istot. Dotyczy to zarówno tych ludzi, których sytuacja jest podobna do naszej, jak i osób, które różnią się od nas pod wieloma względami: tradycją duchową, kulturą, miejscem zamieszkania itp. Współczucie wymaga rozwijania troski o nich wszystkich.
Wiąże się ono również ze świadomością, że nasz sposób doświadczania szczęścia i cierpienia w gruncie rzeczy nie różni się od tego, jak doświadczają ich inni. Współczucie zawiera w sobie tę świadomość i zrozumienie, że wspólną cechą wszystkich istot jest pragnienie szczęścia i unikanie cierpienia. Współczucie wymaga od nas ciągłego rozwijania takiej właśnie świadomości.
Przyjrzyjmy się, na przykład, swoim ubraniom, temu, jak zazwyczaj podchodzimy do ubrań w kontekście świadomości naszego wspólnego doświadczenia i współzależności. Nosimy te ubrania tutaj, w Stanach Zjednoczonych, ale większość z nich wyprodukowano gdzie indziej, w innych krajach, najczęściej krajach rozwijających się. Pogłębianie współczucia może więc wymagać od nas większej świadomości warunków pracy, jakie panują w produkujących je fabrykach, oraz świadomości cierpienia, jakie muszą znosić ich pracownicy. Współczucie może uwrażliwiać nas na ich sytuację, tak odmienną od wygody, którą my się cieszymy. Taki właśnie scenariusz może towarzyszyć niejednej sytuacji, kiedy kupujemy nowe ubrania – kiedy nam przypada przyjemna część procesu, a im ta nieprzyjemna. Dobrze się bawimy, a oni ciężko pracują. Współczucie wymaga zatem spojrzenia na pełen obraz sytuacji, świadomości tego, że zależymy od siebie wzajemnie.
Kolejną sprawą jest to, że dystansujemy się od cierpienia świata, traktując je często jak widowisko, któremu wolimy się tylko przyglądać. Możemy mieć, dla przykładu, świadomość cierpienia i ciężkiej sytuacji na Środkowym Wschodzie. Niemniej, siedząc w fotelu, traktujemy to jak show telewizyjny, w który nie musimy się angażować emocjonalnie ani nic w tym kierunku robić. Współczucie zaś oznacza większe zaangażowanie, podejmowanie działań, poświęcenie się sprawie, a to z kolei nierzadko wymaga podjęcia pewnego ryzyka. Ludzie jednak zazwyczaj nie lubią ryzykować, niewielu z nas znajduje w tym radość. Lepiej czujemy się w bezpiecznym, znajomym środowisku, gdzie wszystko przychodzi łatwo i idzie jak po maśle. Współczucie jednak – jak powiedziałem wcześniej, pogłębia naszą świadomość, że szczęście i cierpienie odczuwane są przez wszystkich tak samo – wzmaga nasze zrozumienie dla sytuacji, w jakiej znaleźli się inni ludzie. Im głębiej się nad nią zastanawiamy, tym mniej nasze współczucie przypomina przyglądanie się widowisku telewizyjnemu, czy też czysto filozoficzne dywagacje, a cierpienie innych zaczynamy odczuwać jak swoje własne cierpienie. Taki sposób kultywowania współczucia zaowocuje naturalną potrzebą działania.
Powodem, dla którego tak mocno podkreślam znaczenie współzależności, jest fakt, że bez względu na to, jak bardzo wydajemy się być niezależni od innych, oddaleni od siebie, w rzeczywistości jesteśmy sobie bardzo bliscy. Współczesny świat udowadnia nam to coraz bardziej – staje się niejako coraz mniejszy, zmniejsza się odległość między nami. Coraz częściej stajemy się częścią życia innych ludzi, ich radości i cierpienia. Nawet gdy odnosicie wrażenie, że znajduję się bardzo daleko od was, tak naprawdę jesteśmy sobie bliżsi, niż mogłoby się wydawać. Cierpienie tego człowieka wydaje się też nie mieć nic wspólnego z moim cierpieniem, ale w rzeczywistości jego problem jest też po części moim problemem, zaś mój ból stanowi część jego czy jej problemu. Gdy w pełni zdamy sobie z tego sprawę, zaczniemy brać na siebie odpowiedzialność.
Dziękuję wam bardzo.