Rady dla młodych buddystów
11 grudnia 2012Praktyka medytacji
19 kwietnia 2013Z Siedemnastym Karmapą rozmawia Artur Cieślar.
Instytut Wadżra Widja w Sarnath, luty 2013 r.
Karmapo, chciałbym zapytać o znaczenie Twojego imienia. Uczono mnie, że Karmapa to Ten, który uosabia aktywność wszystkich Buddhów. Co w rzeczywistości to znaczy i o jakiej aktywności mówimy? Ponieważ w naszym kraju większość ludzi zna jedynie Jego Świątobliwość Dalajlamę, chciałbym Cię wprost zapytać: kim jesteś?
Potocznie można powiedzieć, że Karmapa to „bohater akcji” albo „człowiek czynu”. Bo to właśnie czyny są wyrazem aktywności Buddhów, która w swojej istocie jest niczym innym jak współczuciem. Chodzi zatem o rozbudzanie i poszerzanie współczucia. To ono jest głównym powodem, dla którego po pierwszym Karmapie w XI w. pojawił się drugi, a następnie kolejni. Pierwszy Karmapa przyszedł na świat jako manifestacja współczującej aktywności Przebudzonych. Przyciągnął do siebie wielu uczniów, którzy na nim polegali. Następnie dla ich dobra, by móc nadal im pomagać, po śmierci powrócił jako Drugi Karmapa. Ten z kolei skupiał przy sobie jeszcze większą rzeszę uczniów. Tak rozpoczęła się linia reinkarnacji.
…która trwa po dzień dzisiejszy.
Tak, bo aktywność Karmapy polega na tym, że on nigdy nie porzuca związanych z nim istot – to jest wyrazem jego współczucia. Nie porzuca ich nawet po swojej śmierci. Wręcz ułatwia im swoje odnalezienie, przepowiadając jeszcze za życia, gdzie i kiedy się odrodzi, pozostawiając wiele wskazówek. A wszystko po to, by kontynuować pracę, która polega na byciu dobrym duchowym przyjacielem, pomaganiu tym ludziom, którzy znaleźli się w potrzebie, pomnażaniu ich szczęścia. Tę pracę Karmapa wykonuje nieprzer-wanie od dziewięciuset lat. Można powiedzieć, że w pewnym sensie jest to taka sama praca jak inna, z tym, że nie można złożyć wypowiedzenia ani przejść na emeryturę…
Jak Wasza Świątobliwość rozumie pojęcie duchowości? Obecnie obserwujemy z jednej strony odwrót od religii, brak zaufania do instytucji religijnych, z drugiej – coraz większe zainteresowanie na Zachodzie jogą i medytacją. Czym jest duchowość z Twojego punktu widzenia?
Kluczem do zrozumienia duchowości, jakkolwiek to zjawisko nazwiemy, jest określenie jej celu. Bez względu na to czy mówimy o duchowości, religii czy moralności – zawsze powinniśmy zadawać sobie pytanie: jakie ma to spełniać zadanie? Słowa, nazwy, etykietki, jakie im przypisujemy nie są aż tak ważne. Jak można łatwo zaobserwować, ludzie w takim czy innym wymiarze potrzebują psychicznego wsparcia, czy też – jak to się mówi w buddyzmie – schronienia, któremu mogliby ufać. Nierzadko tracimy swoją wewnętrzną siłę, która jest dla nas niezwykle ważna. Szczególnie w dzisiejszych czasach, w dwudziestym pierwszym wieku, szybkość rozwoju materialnego sprawiła, że wszyscy stali się potwornie zajęci i zapracowani. To z kolei powoduje, że pojawia się w nas poczucie wewnętrznej pustki. Mówię tutaj o wrażeniu pustki, która odczuwana jest jako brak szczęścia, rozczarowanie. Z kolei te uczucia powodują jeszcze większą potrzebę przywrócenia wewnętrznej siły. Z tego punktu widzenia duchowość, czy jakkolwiek to nazwiemy, jest tym, z czego korzystamy, by tę siłę w sobie odbudować. Najprawdopodobniej wszystkie religie zaczęły się w ten sposób. Powstały po to, by zapewnić ludziom źródło wewnętrznej siły. Jednak z czasem zaczęły obrastać obrzędami i zamieniły się w tradycje. Wtedy ich pierwotna funkcja zeszła na drugi plan. Na pierwszy zaś wysunęła się wiara i zwyczaje kulturowe. Można powiedzieć, że wtedy zatraciły swą świeżość i przestały spełniać duchowe potrzeby ludzi. Z buddyjskiego punktu widzenia w takich okolicznościach należy skierować się w stronę naszego wnętrza. Trzeba zacząć zwracać baczniejszą uwagę na to, co tak naprawdę dzieje się w naszym umyśle i umieć dostrzec fakt, że po prostu brakuje mu mocy. Z takiej perspektywy duchowość polega na wzmacnianiu umysłu.
W takim razie można powiedzieć, że buddyzm to wiedza o umyśle? Czy nie lepiej byłoby nie nazywać go religią, lecz pewną metodą, sposobem życia? Ludzi przestaje interesować religia oparta na wierze, zatem może lepiej mówić, że buddyzm nie jest religią w takim potocznym znaczeniu?
Pewnym ludziom lepiej mówić, że to jest religia, szczególnie w kontekście głównych wierzeń religijnych praktykowanych obecnie na świecie. Zgadzam się jednak, że w innych przypadkach być może warto byłoby dopowiadać, że buddyzm nie jest religią w takim sensie, w jakim się to słowo zwyczajowo rozumie. Jednak znowu ważne jest, by nie przywiązywać się zbytnio do słów czy etykietek, które przypisujemy religii czy jakiemukolwiek innemu zjawisku. Powinniśmy wyjść poza słowa. Zazwyczaj patrzymy na świat i dopasowujemy go do własnych założeń, w stylu: to jest tym, więc muszę się od tego trzymać z daleka, a tamto jest czymś innym, więc wchodzę w to od razu. Warto rozwinąć w sobie więcej rozsądku i woli spojrzenia głębiej w zjawisko, z jakim mamy do czynienia. Chodzi o to, by chcieć je lepiej poznać, nie zadowalać się jedynie etykietkami. Najczęściej wybieramy łatwiejszą drogę i albo w coś od razu wierzymy, albo od razu to odrzucamy, jakby nie było sposobu, by tę kwestię lepiej zbadać, przeanalizować i zrozumieć. Nie zadowalajmy się tym, że wiemy, jak dana rzecz się nazywa, sprawdzajmy, co się za nią kryje: jakie fakty, jaka prawda? Najczęściej jednak wyciągamy zbyt pochopne wnioski; czytamy gdzieś, że coś jest „religią” i od razu pojawiają się w nas negatywne skojarzenia. Nagle przypominają się nam wszystkie złe strony religii i religijności i nie chcemy mieć z tym nic do czynienia. Innym powodem, dla którego nie warto przywiązywać się do nazw, jest ich tymczasowość. Imię czy nazwa, która dzisiaj cieszy się sławą, za sto lat może u wszystkich wywoływać odrazę.
To prawda. Przecież w czasach Buddhy nie mówiło się o czymś takim jak buddyzm. Buddha głosił Dharmę – naukę duchową, prawo życia. Dopiero później powstała nazwa systemu, jakiej dziś powszechnie używamy.
Najważniejsze jest to, by ludzie zdawali sobie sprawę, że mają zdolność rozumnego myślenia, czyli rozróżniania tego, co dobre i poprawne, od tego, co takie nie jest – i że warto z tego rozumu korzystać. Wewnętrzna siła, o której wcześniej wspomniałem, nie jest kwestią wiary. To jest coś, co można w sobie rozwijać i pielęgnować. Do tego wystarczą dwie rzeczy: zrozumienie, czy też inteligencja, oraz metody, które dzięki tej inteligencji odkrywamy. Podsumowując odpowiedź na twoje pytanie można powiedzieć, że jedni ludzie lepiej zrozumieją buddyzm wiedząc, że jest on religią, innym zaś lepiej mówić, że jest on czymś różnym od religii. Ale najważniejsze by wyjść poza słowa, które przecież w różnych miejscach na świecie mogą znaczyć co innego.
W swojej ostatniej książce „Szlachetność serca, czy jak zmieniać świat, zaczynając od siebie” Wasza Świątobliwość mówi o konsumpcjonizmie i zachłanności współczesnego człowieka, o konieczności pozbycia się nawyków gromadzenia. Czy duchowość może być na to dobrym antidotum? Czy tak silne nawyki faktycznie można przekształcić?
Aby uwolnić się od zachłanności i nawyku konsumpcjonizmu, trzeba najpierw rozwinąć w sobie autentyczną potrzebę zastosowania antidotum. Tylko w takim wypadku przezwyciężenie zachłanności będzie możliwe. Sprowadza się to przede wszystkim do rozpoznania faktu, że nasze potrzeby są w istocie niewielkie. Ludzkie potrzeby w sensie materialnym ograniczają się do bardzo podstawowych rzeczy.
Ale właśnie taki rodzaj świadomości najtrudniej rozwinąć w świecie, który oferuje nam tak nieprzebrane bogactwo.
Warto pamiętać, że ludzie przez wiele wieków wiedli szczęśliwe, satysfakcjonujące życie, mając do dyspozycji podstawowe minimum.
Bo ja wiem…
Nie przesadzam, takie są fakty. Zanim zaczął się wiek dwudziesty przez ponad tysiąc lat mieszkańcy Tybetu zaspokajali jedynie swoje najbardziej podstawowe potrzeby. Wiedli niezwykle proste życie i dawali sobie radę, głównie dzięki zasadzie współdziałania, czyli poleganiu na sobie nawzajem. Obecnie żyjemy w czasach niezaspokojonego konsumpcjonizmu. Mając dostęp do nieprzebranych ilości wszelkich dóbr materialnych, musimy uzbroić się w zdolność wyraźnego rozróżniania potrzeb od zachcianek. Na szczęście jesteśmy wystarczająco inteligentni, by umieć odróżnić to, czego rzeczywiście potrzebujemy, od tego, co jedynie chcielibyśmy mieć. Warto o tym pamiętać zanim znów zanurzymy się w oceanie nieustających zakupów.
Ulegamy temu jako ofiary wpływu reklam i marketingu.
Faktycznie prawdziwych potrzeb mamy niewiele, za to całe mnóstwo pragnień. To one są zazwyczaj celem kampanii marketingowych, to do nich przemawiają reklamy telewizyjne i uliczne billboardy, na nich wreszcie żeruje cały konsumpcjonizm. Marketing polega przecież na rozbudzaniu, powiększaniu i nieskończonym pomnażaniu tego, co chcielibyśmy mieć, a czego jeszcze nie posiadamy. Powoduje on, że nasz silny nawyk zachłanności i pożądania jest jeszcze bardziej stymulowany. Podczas gdy tak naprawdę nie potrzebujemy tych wszystkich rzeczy, nie mają one dla nas żadnego praktycznego znaczenia, są jedynie doraźną metodą zaspokajania pożądania. Jeżeli ślepo w to wejdziemy, nie będzie dla nas ratunku. Można to nazwać ślepym pożądaniem.
To brzmi jak poważna choroba.
Więc zadajmy sobie pytanie: czy istnieje na nią jakieś lekarstwo? Można na to odpowiedzieć właśnie poprzez przykład choroby. Powiedzmy, że padliśmy ofiarą jakiejś ciężkiej przypadłości, którą udało się zdiagnozować. Przepisano nam następnie odpowiednią terapię, którą jednak odrzuciliśmy. Jak możemy później narzekać, że nasz stan nie ulega poprawie? Aby sprawdzić, czy choroba jest uleczalna, czy nie, najpierw musimy zastosować zalecaną terapię. Inaczej nigdy się nie dowiemy, czy ona działa. Oczywiście nie mówimy tu o problemie, który można by rozwiązać w prosty sposób. Ograniczanie konsumpcjonizmu to niezwykle trudne zadanie. Ogólnie rzecz ujmując, nasz umysł zaprząta wiele przeróżnych negatywnych emocji, które z kolei przeradzają się w niezdrowe nawyki. Na domiar złego w obecnym wieku posiadamy nadmiar dóbr konsumpcyjnych. Gdy raz wpadnie się w bagno konsumpcjonizmu, trudno się potem z niego wydostać. Czy zatem to jest niemożliwe? Oczywiście, że nie!
W tej książce Wasza Świątobliwość porusza bardzo wiele aktualnych tematów, jak na przykład gender – tożsamość płci, co ostatnio jest w Polsce szeroko dyskutowane. Zabrakło mi natomiast rozdziału dotyczącego uzależnień: od alkoholu, narkotyków, seksu czy internetu. Jak powinniśmy na to spojrzeć, jak temu zaradzić? Nierzadko ludzie z tego powodu umierają.
Oczywiście takich poważnych problemów społecznych jak ten, o którym mówisz, jest mnóstwo. Byłoby arogancją z mojej strony twierdzić, że wiem, jak je wszystkie szybko rozwiązać udzielając kilku prostych rad. Niestety, nie da się tego dokonać za dotknięciem magicznej różdżki. Jednocześnie trzeba przyznać, że wielu z nich można zapobiec, bo ludzie mogą się zmienić. Uzależnienie, szczególnie od alkoholu, dotyczy także wielu Tybetańczyków. Oczywiście w ich przypadku religijność nierzadko pomaga w procesie wyjścia z nałogu. Najważniejsze, by uzależniona osoba była w stanie rozpoznać, do jakiego stanu się doprowadziła, w jakie wpadła tarapaty. Trzeba to najpierw dostrzec samemu – to podstawa. Przy tym nie sądzę, aby ludzie w tym stanie byli otwarci na nasze wykłady czy tyrady na ten temat – to raczej nie przyniesie efektów. Nie chodzi tu przecież o wiedzę teoretyczną, lecz o przyznanie się do tego, co uzależnienie z nami robi. A kto jest w stanie to lepiej określić niż my sami? Dopiero gdy zrozumiemy, że uzależnienie wyrządziło nam już wystarczająco dużo zła, zaczniemy szukać sposobów wyjścia z sytuacji. W przeciwnym razie, jak wspomniałeś, może dojść do prawdziwej tragedii. Wyjście z nałogu wymaga wielkiej determinacji i silnego postanowienia.
W tradycji buddyjskiej takiego zobowiązania dokonuje się najczęściej w obecności mistrza duchowego. Mówimy wtedy: „Od tej chwili kończę z tym, już nigdy tego nie będę robił”. Wiele osób próbuje sobie pomóc właśnie w ten sposób. Oczywiście nie każdy jest w stanie takiej obietnicy dotrzymać, ale też wielu takie nawiązanie do duchowości pomogło. Ważną sprawą jest rozpoznanie faktu, że uzależnienie jest pewnego rodzaju nawykiem. Kiedy powtarzane przez nas wielokrotnie działanie przekształci się w nawyk, bardzo trudno je potem powstrzymać. Jednocześnie coś, co normalnie przychodzi nam z trudem, gdy przekształci się w nawyk, wykonywane jest z łatwością.
Pamiętam, jak będąc jeszcze dzieckiem, podczas różnych buddyjskich obrzędów poznawałem smak alkoholu. Niektóre rytuały wymagają spożycia kropli alkoholu, który rytualnie zamieniany jest w nektar. Czasami nie tak bardzo, ale zazwyczaj jego smak był dla mnie odrażający – zdecydowanie nie zachęcał do wypicia większej ilości. Jednak ludziom, którzy są od niego uzależnieni, smakuje inaczej niż tym, którzy stykają się z nim po raz pierwszy. Ten nowo rozwinięty, specjalny rodzaj smaku sprawia, że ludzie z czasem uzależniają się od niego i wlewają go w siebie w dużych ilościach. Należy jednak pamiętać, że zasada rozwijania silnych skłonności jest taka sama w przypadku złych, jak i dobrych nawyków. Mamy taką samą zdolność tworzenia ich obu. Zresztą na tym głównie opiera się praktyka buddyjska. Na tej drodze mówimy adeptom: to jest nasz pogląd, filozofia i wiedza, lecz aby to wszystko zrealizować, musisz wytworzyć w sobie nawyk. Aby tak się stało, dane działanie należy powtarzać wielokrotnie. I tak jak wielokrotne spożywanie alkoholu prowadzi do złego nawyku, analogiczne powtarzanie czegoś dobrego rozwija w nas zdrowe nawyki.
Brzmi prosto, zamieniamy złe nawyki na dobre.
Dokładnie. Praktycznie możliwe jest wielokrotne powtarzanie czegoś, co zniweluje nasz zły, niezdrowy, niszczący określony nawyk, zastępując go nowym, zdrowym i dobrym. Dokonanie tego wyboru jest naszą osobistą odpowiedzialnością.
Media nieustannie pokazują nam wojny, agresję i inne destrukcyjne działania ludzi sugerując, że człowiek jest z natury zły. Można pomyśleć, że gdyby nie duchowość, nauka, sztuka, byłoby z nami bardzo źle. Jak przekonać ludzi, że człowiek nie jest z gruntu zły? W buddyzmie uważa się, że każdy z nas jest w istocie dobry, że każda istota posiada coś, co nazywa się „naturą buddy”. Jest na to jakiś dowód?
Nie wiem, czy mogę wiele na ten temat powiedzieć. Z jednej strony mógłbym przytoczyć wiele głębokich myśli, z drugiej wątpię, czy to zabrzmi naprawdę głęboko, jeżeli nie ma praktycznego zastosowania. Zastanawiam się więc nad jakimś pragmatycznym argumentem, który wykraczałby poza filozoficzne rozważania.
Jedno jest pewne. Bez względu na to, kim jesteśmy i w co wierzymy lub nie wierzymy, wiemy z naszego wspólnego życiowego doświadczenia, że każdy z nas pragnie szczęścia i nikt nie chce doświadczać cierpienia. To jest podstawowa prawda, na której możemy się oprzeć. Mówiąc w prostych słowach, ze szczęściem związane są takie cechy jak zdrowie, dobro, piękno, troskliwość, uprzejmość, miłość, lekkość – tego wszystkiego życzymy sobie i innym. Cierpienie zaś kojarzy nam się z tym co jest ciężkie, mroczne, budzące odrazę, brak troskliwości, uprzejmości, miłości. Tak odczuwają to wszyscy ludzie, bez względu na ich wierzenia religijne. Można powiedzieć, że tak rozumiane szczęście jest wspólnym pragnieniem wszystkich ludzi. Każdy, w takim samym stopniu, pragnie szczęścia i chce uniknąć cierpienia. Człowiek, który pragnie szczęścia, dąży do niego uciekając się do różnych metod. Niestety nierzadko, powodowany nieświadomością, wykorzystuje te metody opacznie i w rezultacie szkodzi innym ludziom. Nadal jednak istnieje tu światełko nadziei, ponieważ podstawowa intencja tej osoby nie była zła. Zły był jedynie sposób, w jaki została wprowadzona w życie. Każdy zna to uczucie dyskomfortu, gdy efekty naszych działań rozmijają się z ich pierwotnym zamierzeniem. Jednak podstawowe, główne życzenie dotyczyło szczęścia, które, jak można się łatwo przekonać, jest wspólnym życzeniem wszystkich istot. Ostatecznie wszyscy jesteśmy sobie równi w szczerym pragnieniu dobra i szczęścia.
Często spotykam się z inteligentnymi i dobrymi ludźmi, którzy nawet chcieliby obrać jakąś duchową ścieżkę i sympatyzują z buddyzmem, ale obawiają się całej tej egzotycznej otoczki, rytuałów. Czy buddyzm tybetański potrzebuje tego, co czyni go bardziej hermetycznym dla człowieka Zachodu?
Przede wszystkim należy dobrze rozróżnić, co jest istotą buddyzmu tybetańskiego, a co jego kulturową manifestacją. Prawdopodobnie za jakiś czas, co ma swoje złe i dobre strony, różnice pomiędzy poszczególnymi kulturami będą się coraz bardziej zacierać. W przeszłości było wiele kultur i każda z nich znacząco różniła się od pozostałych.
Buddyzm był i jest nauczany w wielu odmiennych kulturach: tybetańskiej, japońskiej, chińskiej, koreańskiej… – co sprawia wrażenie jakby to były osobne ścieżki duchowe.
Kiedyś te kultury praktycznie się nie znały, były sobie obce, co prowadziło do wielu nieporozumień. Współczesna epoka zaciera te różnice, coraz częściej mówi się, że obecnie istnieje jedna globalna kultura.
I w tym sensie globalizacja nie jest czymś negatywnym.
Być może właśnie to pomoże nam unikać nieporozumień wynikających z odmienności różnych kultur. Szybki rozwój środków komunikacji powinien ułatwiać rozróżnianie tego, co jest naleciałością kulturową, a co istotą praktyki danej religii. Zresztą ten problem dotyczy nas wszystkich, nie tylko ludzi z Zachodu. Czasami, w obcym otoczeniu, zachowujemy się jak małe dziecko, które po raz pierwszy wchodzi do bogato zdobionej świątyni i oczarowane bogactwem form i kolorów zadaje sobie pytanie: „Gdzie ja jestem?” Kiedy my, Tybetańczycy, odwiedzamy wielkie chrześcijańskie katedry, czujemy się równie obco, choć wrażenia mamy nieco inne. Zastanawiamy się: „Dlaczego tutaj jest tak zimno i pusto?” Mamy wrażenie, że tam straszy. Być może naoglądaliśmy się zbyt wielu filmów o duchach i teraz boimy się, że za chwilę coś się wyłoni zza nawy. Nie ma się co dziwić, w końcu wkraczamy w obręby innej kultury.
Wasza Świątobliwość, dla mnie, jako buddysty, jesteś bardzo ważną osobą. Na przykład w snach, kiedy odczuwam zagrożenie, automatycznie myślę o Karmapie. Ciekawi mnie bardzo, jak to wygląda z Twojej strony, świadomość, nie chcę powiedzieć obciążenia, ale tego, że naprawdę wielu ludzi za Tobą podąża i polega na Tobie?
Nie widzę tego w ten sposób. Wychodzę z założenia, że ludzie nie modlą się do mnie osobiście. Tak naprawdę modlą się do Karmapy, który reprezentuje całą linię Karmapów: od pierwszego do siedemnastego. Modląc się do Karmapy, modlimy się do nich wszystkich. Ja sam również, modląc się za innych ludzi, zwracam się do Karmapów. Kiedy ludzie modlą się, ja również modlę się, by dzięki sile tej nieprzerwanej linii, ich życzenia się spełniły.
Dlatego zostań z nami jak najdłużej.
Podziękowania dla Beaty Stępień za umożliwienie mi kontaktu i rozmowy z Jego Świątobliwością oraz za pomoc w tłumaczeniu.