Znaczenie mantry „karmapa khjenno”
18 października 2003Kilka słów o ochronie środowiska
15 listopada 2007Sarnath, 28 października 2003
Aby zrozumieć i zacząć urzeczywistniać naturę własnego umysłu, trzeba – to rzecz najistotniejsza, kluczowa – uzmysłowić sobie znaczenie oddania ucznia oraz błogosławieństwa, inspiracji mistrza. Choć istnieje wiele ścieżek, zrozumienie i rozpoznanie natury umysłu zależy przede wszystkim od wyrazu prawdziwego oddania ucznia; oddanie stwarza warunki, które umożliwiają otrzymanie błogosławieństwa, mogącego zrodzić w umyśle wgląd.
Pisma powiadają, że ostateczna natura umysłu jest jaka jest, lecz nauczyciel nie może nam jej pokazać. Nie da się jej dotknąć. Nie może jej wskazać ani nauczyciel, mówiąc: „To jest natura umysłu”, ani uczeń, pytając: „Czy to natura umysłu?”. Jako takiej nie da się jej odkryć ani wejrzeć w nią za pomocą bądź różnych poziomów wiedzy lub rozmyślania, bądź rozmaitych wskazówek czy inicjacji. To, czego nie da się wskazać ani wyobrazić sobie w jakiejkolwiek postaci, można urzeczywistnić jedynie dzięki zrozumieniu i wyrażaniu oddania, które pozwala na otrzymanie błogosławieństwa. Dla ucznia najważniejsze jest zatem modlenie się całym sercem oraz rozwijanie prawdziwego oddania.
Potrzebujemy nie tylko oddania, ale i towarzyszącego mu czystego widzenia. Jeśli postrzegamy przedmiot oddania, lamę czy też guru, jako zwykłego człowieka – żywiąc doń normalne, ludzkie oddanie – nie osiągniemy celu. Trzeba umieć rozwinąć w sobie czyste spojrzenie, które pozwala rzeczywiście widzieć w lamie esencję obecności pierwotnego Buddhy Wadżradhary w całej jego doskonałości. W ten sposób wyraża się prawdziwe oddanie i tak należy do tego podchodzić.
Pośród różnych metod rozwijania oddania wobec lamy, guru najlepszą jest modlitwa, czyli prośba. Kiedy wyrażamy oddanie przy pomocy modlitwy, chodzi, ma się rozumieć, nie o szumne słowa czy wyrafinowane melodie, lecz o głębię uczucia. Słowa modlitwy muszą budzić najgłębszy rezonans, płynąć prosto z serca i poruszać do szpiku kości, tworząc tym samym zręby oddania. Kiedy modlimy się z głębi serca, nasz umysł i motywacja powinny być pełne przestrzeni – oddania nie należy z siebie wyciskać. Zachowujemy więc przestrzeń widzenia i zarazem wzbijamy się na wyżyny czystych intencji.
Intonując słowa, czyli wyrażając przy ich pomocy głębię oddania, nie należy popadać w patos, tłumiąc tym samym możliwość obudzenia prawdziwego uczucia. Nie warto więc, na przykład, podnosić głosu ani przesadzać z techniką czy też technikami recytacji kosztem prawdziwości. Nie wolno niczego zatrzymywać, poddawać się żadnemu wahaniu.
Wiemy, że wielcy, przebudzeni mistrzowie – będąc jeszcze uczniami – wyrażali głębię oddania różnymi słowami. Słyszymy, że ten i ów intonował swe błagania na tę czy inną melodię. Pamiętajmy jednak, że jeśli nasze oddanie ma być doskonale prawdziwe, melodia nie ma większego znaczenia. Jeżeli popadniemy w manię uczenia się melodii, odbierzemy sobie możliwość skupienia na istocie uczuć. Taka pomoc czasem się przydaje, ale może też nie służyć. Modlitwa, jako wyraz istoty oddania, musi być naturalna i prawdziwa. Odpowiedni jest więc taki sposób i taka melodia, która porusza strunę w naszym sercu.
Oczywiście, jeśli znamy melodię, która rzeczywiście ma na nas wpływ (w końcu melodie stosuje się dlatego, że nasze umysły są na nie podatne) i pomaga obudzić głębokie oddanie, to z pewnością można i należy z niej korzystać. Nie mówię nie – przede wszystkim jednak chodzi o to, żeby melodia działała. Kiedy rozmawiam o wyrażaniu oddania, zdarza mi się dawać za przykład muzyków rockowych. Wydają się niczego nie powstrzymywać, niczego nie ukrywać, niczego nie tamować, w niczym się nie wahać! Cel, ma się rozumieć, jest zupełnie inny, ale ta intensywność, ten całkowity brak rezerwy może lepiej wpisywać się w wasze doświadczenia i wizję świata. Innymi słowy, nic nie powinno przeszkadzać ani rozpraszać tego, jak wyrażamy oddanie. Doświadczenie musi płynąć z głębi serca, a umysł ma być mu świadkiem. O to właśnie chodzi – nie ma tu miejsca dla innych myśli, dla żadnych intruzów.
Ponieważ przynosi to ogromny pożytek, wartolokować nasze oddanie w konkretnych nauczycielach; jego przedmiot musi jednak posiadać prawdziwe przymioty, a zatem rzeczywiście zasługiwać na oddanie. Jeżeli zdołamy wyrazić oddanie, mistrz będzie w stanie udzielić błogosławieństwa. Właściwy obiekt jest więc niezbędny – w przeciwnym wypadku oddanie mijałoby się z celem.
Co się tyczy właściwego obiektu oddania, autentycznego mistrza, to przede wszystkim trzeba go znaleźć. Próba nawiązania natychmiastowego kontaktu z nauczycielem duchowym, jak gdyby ktoś nas do tego zmuszał, nie ma sensu. Nikt nie żąda od nas tworzenia na siłę jakichkolwiek więzi – tak powstały związek niczemu bowiem nie służy. Z czasem prowadzi wręcz do oszczerstw i zupełnie niepotrzebnego, chorego krytycyzmu, czyli do dwóch rodzajów szkodliwych działań. Jest to, ma się rozumieć, zupełnie niestosowne, niepraktyczne i przynosi nam wyłącznie szkody. Zważywszy na znaczenie, jakie dla naszego umysłu odgrywa przedmiot oddania, trzeba postępować rozważnie, badając wiarygodność, prawość i autentyczność mistrza. To bardzo ważne. A skoro ważne, nie należy kierować się pogłoskami i plotkami. Ktoś powiada: „To jest dobry nauczyciel”, i z różnych względów wydaje nam się, że z tego powodu powinniśmy się z nim związać. Inny powie: „Tamten nauczyciel jest do niczego”, i te słowa też zdają się być powodem. A co z naszymi własnymi uczuciami, z rozumem i sumieniem? Korzystanie z uczuć i rozumu, oraz łączenie ich z sobą, jest darem ludzi. Warto używać rozumu i nie dawać się ponieść emocjom – tak właśnie należy do tego podchodzić.
Trzeba też powiedzieć, że nasze dociekania, oparte na intelektualnych możliwościach i uczuciach, mogą okazać się zwodnicze. Pogrążeni w rozmaitych schematach nieświadomości i pomieszania, bierzemy za słuszne konkluzje, które wcale takimi nie są. Jeżeli nasze poszukiwania i wnioski będą niewłaściwe, możemy popełnić błąd. Biorąc pod uwagę sytuację, w której się znajdujemy, bezpieczniej więc założyć, że nie możemy być siebie zupełnie pewni. Dlatego też wszechwiedzący, w pełni przebudzony Buddha, udzielając nauk sutr i tantr, precyzyjnie, szczegółowo omówił cechy i przymioty duchowych mistrzów. Należy zgłębiać owe nauki i porównywać opisane przymioty duchowego przyjaciela z osobą, którą się spotkało. I przez cały czas używać rozumu, żeby mocno stać na ziemi.
Jeśli – zrozumiawszy, jak wygląda przedmiot i na czym polega waga żarliwego oddania – obudzimy w sobie prawdziwe oddanie i dzięki temu zrozumiemy i rozpoznamy naturę własnego umysłu, strumienia świadomości, wtedy, i tylko wtedy, nawiążemy więź z duchowym mistrzem jako naszym głównym, rdzennym lamą. To bardzo ważna kwestia. Słyszy się dziś ludzi, mówiących „zostań moim rdzennym lamą” albo „ten i ten jest moim rdzennym nauczycielem” i tak dalej. Wszystko to wydaje się bardzo banalne, a w istocie w ogóle takie nie jest. Według niezrównanej linii Dakpo Kagju prawdziwy związek między rdzennym mistrzem a uczniem bierze się stąd, że ów wielki nauczyciel sprawia, iż adept urzeczywistnia naturę umysłu. Innymi słowy, rdzenny lama to ten, który daje nam wgląd w naturę umysłu. I za sprawą owego urzeczywistnienia jest to oczywiste. Można, oczywiście, być związanym z wieloma nauczycielami, od których dostaje się rozmaite wyjaśnienia z dziedziny filozofii, etyki, logiki, metafizyki i innych dyscyplin. Można nawet otrzymywać od nich nauki, objaśnienia i instrukcje, dotyczące ruchu, pozostawania i wyciszania umysłu, czyli rozmaitych technik medytacyjnych. W ten sposób stają się oni naszymi nauczycielami duchowymi, ale nie rdzennym lamą. Rdzenny lama wprowadza nas w naturę umysłu lub sprawia, że ją rozpoznajemy. I nie ma na to jednej, konwencjonalnej, standardowej metody. Może do tego dojść na wiele niewyobrażalnie niekonwencjonalnych sposobów. W naszej linii, na przykład, Tilopa wprowadził Naropę w naturę umysłu, bijąc go butem. Wszystko jest więc możliwe – znaczący dla naszego rozwoju może być choćby list od nauczyciela do ucznia (lub odwrotnie), który rodzi wspólne zrozumienie. Krótko mówiąc, mimo mnogości metod i braku standardowej, konwencjonalnej ścieżki, istnieje wyraźna różnica między nauczycielem a nauczycielem rdzennym, którą trzeba zrozumieć, by docenić znaczenie owej więzi.
Kolejnym ważnym aspektem ścieżki prawdziwego oddania, które rodzi urzeczywistnienie natury umysłu, jest wolność od przywiązania i od jakichkolwiek oczekiwań czy to wobec błogosławieństw lamy, czy to wobec przeobrażenia się w odpowiednie naczynie przymiotów Przebudzenia lub mocy jidama. Ta więź musi być wolna od przywiązania i oczekiwań – w przeciwnym razie będziemy stać w miejscu. Pewien lama praktykował w odosobnieniu i udało mu się dokonać niejakich postępów. Któregoś dnia, siedząc w jaskini, wyciągnął rękę i zostawił w skale odcisk dłoni. Mile zdziwiony, pomyślał: „Popracuję nad tym i następnym razem zrobię odcisk głębszy i jeszcze wyraźniejszy”. Kiedy spróbował, nie tylko nic nie zdziałał, ale skaleczył się w rękę. Tak więc przywiązanie i podobne oczekiwania mogą stać się bardzo poważną przeszkodą.
Przywiązanie oraz niechęć – która jest wypaczonym przywiązaniem – uniemożliwiają również osiągnięcie pożytków z praktyki jidamów, czyli szlachetnych bóstw, niezależnie od tego, do czego jesteśmy przywiązani. Relatywny charakter zjawiska – czy będzie to przedmiot, czy też sprawa stosunkowo szlachetna albo chora – nie ma znaczenia: każda forma przywiązania lub przywiązania w postaci niechęci jest w istocie taka sama. Buddha posunął się jeszcze dalej i nauczał, że nie należy też być przywiązanym do Przebudzenia ani do Przebudzonych, do Buddhów. I że przywiązanie wobec nich jest tak samo szkodliwe, jak niechęć do demonów i czego jeszcze chcecie.
Jeśli siedzicie w więzieniu, nie ma przecież znaczenia, czy zakuto was w żelazne czy w złote kajdany: „skucie” i „uwięzienie” są takie same. Co powiedziawszy, trzeba przecież zdawać sobie sprawę, że przywiązanie do wyzwolenia i zrozumienie potrzeby doświadczenia wyzwolenia – to dwie zupełnie różne sprawy. Uprzytomnienie sobie potrzeby osiągnięcia wyzwolenia nie ma nic wspólnego z przywiązaniem. Dwie osoby, dwa przedmioty – w tym sensie to bez znaczenia. Nawet w różnych naukach znajdujemy sprzeczne, wykluczające się stwierdzenia. Pewne pisma mówią na przykład o niższości kobiet. Ma to swój kontekst, bądźcie jednak wolni od przywiązania i niechęci. W innych księgach przeczytamy, że nie trzeba khenpo ani lamów, że khenpo są niedobrzy, że lamowie są na nic i że niedobre są inne rzeczy, które, patrząc na nie z perspektywy relatywnej, powinny być dobre. To też ma swój kontekst. W niektórych przypadkach wspomina się o nim – o sytuacji, o okolicznościach. Chodzi o to, że dopóki w umyśle praktykującego jest przywiązanie i niechęć, dopóty, niezależnie od norm i konwencji, przeszkadza to we właściwym rozwoju.
Skoro poproszono mnie, abym mówił o oddaniu dla guru, chcę wam powiedzieć tyle: na oddanie dla guru składa się autentyczny przedmiot oddania oraz żarliwe wyrażanie tego oddania ciałem, mową i umysłem. Ciało służy do składania ofiar i pokłonów, mowa do zanoszenia modlitw i próśb, a, najważniejszy, umysł – do żarliwego odczuwania. Oddanie rozwija się w taki właśnie sposób.
Co do otrzymywania błogosławieństw, warto tu pamiętać, że nie ma znaczenia, gdzie jesteśmy. Niektórzy zdają się sądzić, że im bliżej lamy, tym lepiej, myślą, że byłoby cudownie być blisko wielkiego nauczyciela. Tak jednak wcale nie jest. Osobiście uważam, że im dalej, tym lepiej – i tym skuteczniej można otrzymać błogosławieństwo. Tak już jest i czasami myślę sobie, że więź ucznia z nauczycielem przypomina stosunki ze słońcem: z reguły lepiej wychodzi się na korzystaniu z jego promieni i ciepła na odległość. Słońce może, jakby nie było, poparzyć i tylko niektóre przedmioty mogą znieść jego bliskość. Uważam więc, że bycie blisko prawdziwego duchowego mistrza wcale nie musi przynosić większych korzyści. Może się zdarzyć, że to, jak postrzegamy postępowanie mistrza, tchnie w nas ogromną inspirację, podbijając nasze oddanie, ale bywa, iż jego zachowanie może mieć wpływ demoralizujący. Takie widzenie rodzi w umyśle wątpliwości, skłonność do krytykowania, doszukiwania się błędów i tak dalej. Jak ze słońcem – będąc zbyt blisko, można się ciężko poparzyć.
Nie twierdzę jednak, że słońce jest niepożyteczne i że nie ma wielkiego zasięgu. Po prostu mam wrażenie, że utrzymując czyste widzenie i praktykując oddanie, z oddali można otrzymać większe i potężniejsze błogosławieństwo, niż mając kogoś w zasięgu ręki.
To wszystko, co chciałem wam powiedzieć.
przekład: Anita Munk