Siedemnasty Karmapa – nowa twarz pradawnej tradycji
18 stycznia 2010O współczuciu i naturze umysłu
1 grudnia 2011Wywiad dla Newsweeka
kwiecień 2010 r.
Dwudziestopięciolatek z tytułem „Świątobliwości”, Siedemnasty Gjalłang Ogjen Trinle Dordże, użytkownik Facebooka i konsoli Nintendo Wii, wielbiciel „Kung Fu Pandy” (mimo że – tak – widział „Awatara”), okularnik uważany za najnowsze wcielenie dziewięćsetletniego Karmapy i głowa jednej z czterech szkół buddyzmu tybetańskiego. Przed ucieczką z Chin – pieszo, konno, pociągiem i śmigłowcem, aby nie stać się politycznym pionkiem tamtejszych władz – był duchowym przywódcą tak dla ChRL, jak i Dalajlamy (aczkolwiek inny odłam tybetańskiej tradycji wskazał własnego Karmapę). Ta wyjątkowość i wielkość sprawiają, że dla wielu Tybetańczyków to on – a nie, jak chce tradycja, nienarodzone jeszcze dziecko – jest potencjalnym następcą Dalajlamy. Odpowiada na nasze pytania w Dharamsali, w Indiach.
Jeśli dobrze rozumiem, masz iPoda i PlayStation?
Ktoś przyniósł mi iPoda, ale go oddałem, bo mam mało wolnego czasu i innym służy lepiej. Faktycznie, dostałem konsolę i czasem się nią bawię. Ciekawa rzecz. Mam też komputer i korzystam z internetu.
Czy w związku z restrykcjami – nie możesz wyjechać z Indii, latem trzeba było odwołać twoją wizytę w Europie – internet służy ci do komunikowania się z wyznawcami?
Do pracy, bycia na bieżąco, pytań. Nie mogę jeździć po świecie, więc moje wykłady transmitowane są w sieci. Korzystam z internetu zaledwie od roku, ale dzięki niemu będziemy mogli dotrzeć do wszystkich zainteresowanych.
Ile będzie on znaczyć dla ruchu tybetańskiego?
Już mamy mnóstwo tybetańskich portali, dzięki którym wiadomo, co się dzieje w kraju. Nie wiem, czy Tybetańczycy w Chinach mają do nich dostęp, lecz to tam toczą się dyskusje i spory, co jest bardzo pożyteczne. Dla nas to ciągle nowe medium, nowinka.
Za granicę wyjechałeś tylko raz, w 2008 roku do Stanów Zjednoczonych. Jakie wrażenia?
Gorące dwa tygodnie latania między wschodnim a zachodnim wybrzeżem. Mówili mi, że odchoruję zmianę stref czasowych, ale nie miałem na to czasu. W dzieciństwie czytałem zachodnie bajki, więc ciepło myślę o tej części świata. Miałem wrażenie, że to sen na jawie, coś, co już widziałem.
Pema Thinle, namaszczony przez Pekin szef rządu w Tybecie, nazywa cię „przyjacielem” i twierdzi, że zostawiłeś list, w którym ślubujesz, nie zdradzić „państwa, narodu, klasztoru i przywódców”. Co to miało znaczyć?
Przybyłem do Indii po nauki i przekazy tradycji buddyjskiej. Miało to charakter czysto duchowy. Zostawiłem list, żeby nie podchodzono do tego w kategoriach politycznych i nie nękano mi rodziców, krewnych albo przyjaciół. W Tybecie każdy się boi zmian polityki chińskich władz. U nas jest ona inna niż gdzie indziej, bo nie ma żadnych ograniczeń prawnych. Ale nie bałem się, że zniknę jak [uprowadzony w wieku sześciu lat] Panczenlama, tylko politycznej funkcji zmuszającej do lżenia Dalajlamy. Obawiałem się, że czekają tylko, aż skończę osiemnaście lat.
Jakie masz relacje z chińskim rządem?
Żadnych bezpośrednich od przybycia do Indii. Bez wątpienia nie skaczą z radości: uciekłem bez ich wiedzy, więc stracili twarz. A potem skierowałem się prosto do Jego Świątobliwości Dalajlamy. Nie chcę uchodzić za nieprzyjaciela Chin, bo nie zamierzam być ich wrogiem. Nie pragnę też Chinom szkodzić. To państwo mnie rozpoznało. Urodziłem się w 1985 roku, gdy Tybet od dawna pozostawał pod kontrolą Pekinu. Bycie Karmapą wymagało – oczywiście nie w wymiarze duchowym – aprobaty chińskiego rządu. Formalnej akceptacji udzielił mi też Dalajlama.
Czy to stanowisko Chin sprawia, że jesteś szczególnie predestynowany do rozwiązania problemu Tybetu?
Pomaganie Tybetańczykom, ochrona naszej kultury i posłuszeństwo wskazaniom Dalajlamy – wszystko to mój obowiązek. Zrobię, co mogę.
Wielu widzi w tobie potencjalnego następcę Dalajlamy.
To nie jest realistyczne; zwykłe myślenie życzeniowe. Karmapowie są przywódcami duchowymi od dziewięciu stuleci, nigdy nie piastowali jednak funkcji politycznych. Karmapa, o czym warto pamiętać, ma aż nadto zobowiązań. Nowych nie przełknę.
Młodzi chcą dziś uciekać z Tybetu do Indii, a stamtąd na Zachód. Czy to koniec waszego ruchu?
Zachowanie naszej kultury jest wielkim wyzwaniem, bo w Tybecie mamy potężne wpływy chińskie, a poza jego granicami – nowoczesne. Musimy myśleć, jak połączyć tradycję ze współczesnością. W naszych szkołach trzeba znaleźć miejsce dla obu. Bez tradycji będziemy puści, a bez nowoczesnego wykształcenia nie znajdziemy miejsca w otaczającym nas świecie. Pragnę pomóc Tybetańczykom przygotować się na dzień, kiedy będą mogli kierować własnymi sprawami.
Wygląda to bardziej na orędowanie za niepodległością niż autonomią?
Oczywiście zgadzam się z ideą „drogi środka” Jego Świątobliwości. Jeśli będzie realna – mimo że poprawa stosunków między Chinami a Tybetem wymaga czasu – zdołamy wrócić do kraju i wnieść swój wkład. Niezależnie od wszystkiego musimy zachować tradycję i kulturę. Buddyzm tybetański sprawdza się wszędzie, jest więc ważny dla światowego dziedzictwa.
AK