Kilka słów o wegetarianizmie
24 grudnia 2007Tydzień Karmapy w Nowym Jorku – 2008
21 maja 2008Bodhgaja, 27 grudnia 2007
Wielu zgromadzonych tutaj, nawet jeśli nie przyszli na świat w Tybecie, ma związki z naszą Dharmą, kulturą oraz językiem. Nic na to nie poradzimy. Lwia część pochodzi z Indii, Nepalu, Bhutanu i Sikkimu, najbliższych sąsiadów Tybetu. Wszyscy mieszkańcy tych regionów muszą zacząć myśleć o tybetańskim środowisku naturalnym, żeby chronić własne, ponieważ większość wody, zwłaszcza pitnej, w ośmiu państwach, w tym także Indiach, bierze się właśnie stamtąd. Zanieczyszczenie nieskalanego dotąd środowiska Tybetu będzie zagrożeniem dla olbrzymich połaci Azji.
Zburzenie równowagi lokalnego systemu wodnego wywoła ogromne problemy w dolnym biegu rzek, takie jak choćby ostatnie powodzie na Jangcy. Kiedy wody wystąpią z brzegów, spowodują gigantyczne straty, a zalewy to tylko jedno z zagrożeń. Rząd Chin planuje w związku z tym zalesianie, a Indie i inne państwa z niepokojem śledzą rozwój wypadków, bowiem stawka jest ogromna.
Ilekroć otwieramy usta, powtarzamy, że Tybet należy do Tybetańczyków, ale co my sami dla niego robimy? Chronimy środowisko naturalne i dbamy o jego czystość – czy może wręcz przeciwnie?
Tradycja przyniosła nam w spadku pradawne tybetańskie wierzenia. Każda większa góra była dla nas siedzibą jakiegoś ducha, nie należało więc zakłócać jej spokoju choćby ryciem w zboczach. Z tych samych względów z szacunkiem odnoszono się do imponujących lasów, dziwnie ukształtowanych głazów czy urwisk. Było to bardzo pożyteczne.
Jako dzieci baliśmy się zapuszczać na zamieszkiwane przez lokalne bóstwa święte góry. Nie ośmielaliśmy się tam chodzić, o hałasowaniu nie wspominając. Nie wolno nam było również zanurzać dłoni w strumieniach, z których czerpano wodę pitną, aby jej nie zanieczyścić i nie rozgniewać nagów. Kiedy przychodził czas, czerpało się wodę i myło ręce czy stopy gdzie indziej. Pod żadnym pozorem w zdrojach nikt się nie kąpał, nie zmywał i nie prał, nie mówiąc już o zbliżaniu się do nich z detergentami. Podobne obyczaje obowiązywały właściwie wszędzie.
Dziś jednak powszechnie uważa się te tradycje za przesądy i ślepą wiarę. Wielu, zwłaszcza młodych, mówi: „to tylko zabobony religijne”. Odwieczne mechanizmy ochrony środowiska znikają na naszych oczach. Tradycyjna perspektywa zaciera się, nie zastępują jej jednak powszechna oświata i nowoczesne metody. Priorytetami są rozwój gospodarczy oraz zysk. I to one pochłaniają ludzi, którzy zastanawiają się, czy lepiej założyć gospodarstwo przemysłowe, zbudować wielki dom czy kupić samochód. O tym się dziś myśli.
Jak buduje się domy w Tybecie? Z drewna i kamienia, nie z betonu. Tyle że teraz na ładny dom w rodzimym stylu zużywa się znacznie więcej drewna niż dawniej, kiedy misternie rzeźbione futryny i framugi oraz inne dekoracje zarezerwowane były dla świątyń, a nie zwykłych domostw. Na pierwszy rzut oka wygląda to ładnie, ale oznacza ogromne marnotrawstwo materiałów, których uzyskanie wymaga równania z ziemią całych gór. Niszcząc skały i karczując lasy, potęgujemy zagrożenia, jakie niosą powodzie i trzęsienia ziemi. Nic nie stoi na drodze niszczących żywiołów. Dewastując, przysparzamy sobie mnóstwa problemów.
Mięso coraz częściej pochodzi z hodowli przemysłowych, które w dawnym Tybecie nie istniały, gdyż nie było takiej potrzeby. Dziś to łatwy kawałek chleba. Hodują tak świnie, kury, kaczki, bydło. Jeśli owca jest chuda, dają jej zastrzyk, żeby przybrała na wadze. Niby nic w tym złego, ale stosują coraz więcej sterydów. Rosną fabryki i liczba zwierząt, a wraz z nimi ilość gnoju i metanu, które zanieczyszczają środowisko. Niegdyś kryształowo czyste powietrze zaczyna przenikać smog. My, Tybetańczycy, powinniśmy się nad tym naprawdę zastanowić.
Tybet jest dachem świata. Naszą nieskalaną, przepiękną ojczyzną. Nawet jeśli inni nie potrafią jej chronić, nam samym pod żadnym pozorem nie wolno nic dewastować. Jeżeli zdołamy o nią zadbać, wypełnimy swój obowiązek i ocalimy honor. Straciliśmy już tak wiele – depcząc to, co zostało nam w rękach, błyskawicznie zetrzemy z powierzchni ziemi wszystko, co można by jeszcze nazwać „tybetańskim”. I nawet jeśli uda się zawrzeć układ z Chinami i w Tybecie zapanuje wolność, do jakiego kraju przyjdzie nam wracać? Doprowadzimy ojczyznę do zagłady. Jeżeli obrócimy ją w bezkresne, szpetne pustkowie, to nawet wolność nie pomoże nam znaleźć tam szczęścia.
Wszystko to dzieje się z jednego powodu – i z naszej winy: nie uważamy edukacji za priorytet. Im więcej dowiemy się o środowisku naturalnym, tym bardziej będziemy je cenić i lepiej o nie dbać. Nie bez przyczyny król Dharmy Songtsen Gampo wołał:
W wysokiej, dziewiczej górskiej krainie otoczonej lodowcami
słychać czyste dźwięki sanskrytu.
Dzieci Krainy Śniegu
obdarzone cennym ludzkim życiem:
powiadam wam, poświęćcie się nauce.
Innymi słowy, trzeba się uczyć. Weźcie niezrównany język, jakim jest sanskryt – staranne wykształcenie to nic innego. Tybet ma cudowne środowisko naturalne i strzegącą go barierę ośnieżonych gór. Mówi się nam wyraźnie, że wszyscy, którym dane było odrodzić się tu w ludzkim ciele, winni zdobywać wiedzę. Wykształcenie jest nie do przecenienia. I na nas spoczywa odpowiedzialność tak za jego zdobycie, jak i ochronę nieskalanego środowiska.
Jak już wspominałem, wszyscy tutaj, niezależnie od miejsca urodzenia, mają związki z kulturą i językiem tybetańskim. W imię przyszłości musimy chronić środowisko naturalne na całym świecie, a zwłaszcza w Tybecie – który jest prawdopodobnie najważniejszym źródłem wody pitnej na naszej planecie – oraz w regionie Himalajów. Nie wolno nam o tym nie pamiętać.
Mówiłem wczoraj, iż tę wiedzę należy upowszechniać w naszych klasztorach. Uważam, że byłoby bardzo dobrze, gdyby każdy klasztor w Indiach, Nepalu i Tybecie zainteresował się czynnie ochroną środowiska. W żadnym razie nie jestem tu ekspertem, ale pewne rzeczy musimy wiedzieć. Powiem o nich teraz kilka słów i proszę, żebyście wzięli je sobie do serca. Przestrzegajcie tych zasad w swoich klasztorach i zaszczepiajcie je innym duchownym oraz świeckim, a przyniesie to pożytek całym społecznościom i jednostkom.
Zacznijmy od czegoś na kształt dziecinnej zabawy – samochodzikami. Nie wiem, jak w Indiach, ale w Tybecie niemal każdy lama kończący trzyletnie odosobnienie medytacyjne musi na pniu kupić wóz albo ciężarówkę. Jakby bez tego i obwożonego po okolicy tomu Karmy Czagme o rytuałach Toh nie był prawdziwym lamą. Mieliśmy w Tsurphu mniszka o ledwie trzyletnim stażu, którego pewnego dnia spytał ktoś, jakie ma plany na przyszłość. „Chcę zostać lamą”, odparł chłopczyk. „I co wtedy?”. „Po odosobnieniu kupię auto, księgę Karmy Czagme i zacznę podróżować”.
Tak widział lamów. I takie wyobrażenie mają o nich dzieci. Każdy lama musi kupić samochód, a potem go tankować. Ropa bierze się z ziemi, tyle że zaczyna jej brakować, co rodzi mnóstwo problemów. Dziś ceny paliw idą w górę, nieprawdaż? To też niczego nie ułatwia. Dlatego właśnie każdy lama nie musi mieć własnego samochodu. Niestety, jesteśmy już o krok dalej: wszyscy chcą aut, ale nie byle jakich, tylko najlepszych, z niemieckimi lub japońskimi logo BMW albo Toyota. Bez maszyn palących hektolitry benzyny ich status lamy wydaje się niepełny.
Trudno mi nie dumać, jak ma się to do żywotów dawnych mistrzów, którzy na własnym przykładzie uczyli wyzbywania się pragnień i zadowalania się tym, co jest. Nie gonili za ośmioma samsarycznymi dharmami, choć bywało, że rzeczy spontanicznie płynęły do nich szerokim strumieniem. Tak właśnie powinno być, ale nie jest – i w tym problem.
Bywa, że gdy lamowie i mnisi jadą za granicę, sponsorzy wręczają im upominki czy, na przykład, kupują telefony komórkowe. Rzecz jasna, najlepsze. Słyszy się nawet o mnichach, którzy wyrzucają modele tańsze, bo ich nie chcą. Nie żartuję. Jeżeli sam za coś zapłaciłeś, w porządku, rób, co chcesz. Ale jeśli pieniądze wydał na to ktoś inny, jak można cisnąć je w błoto? Musi to do was dotrzeć. Jeżeli czegoś nie chcecie, oddajcie przyjacielowi w potrzebie.
Musimy się zastanowić, czy naprawdę potrzebujemy tylu samochodów, zwłaszcza wielkich i nieekonomicznych. Nie wiem, czy w Indiach jest podobnie, ale jeśli tak, trzeba nam umiaru, bo nie wygląda to dobrze, zwłaszcza w oczach ludności lokalnej. Jesteśmy tu uchodźcami. Jeżeli rozbijamy się luksusowymi limuzynami, ludzie nie będą tak o nas myśleć, tylko zazdrościć. Ani to miłe, ani potrzebne. Zatem, po pierwsze, samochody.
Po drugie, w wielu odludnych regionach Tybetu coraz częściej wykorzystuje się energię słoneczną i wiatrową. I bardzo dobrze. Elektryczność – zwłaszcza pozyskiwana z ropy – bywa niezwykle droga. Musimy myśleć o środowisku naturalnym, bo ma to na nie niszczycielski wpływ.
W Tsurphu nie było elektryczności, póki nie zainstalowano baterii słonecznych. Wciąż dużo kosztują, zwłaszcza gdy mają służyć większej społeczności, niemniej nie szkodzą środowisku i są bardzo tanie w eksploatacji, mogą być więc niezwykle pożyteczne.
W Tybecie słońca nie brakuje – w końcu to dach świata – i wiele osób korzysta z energii słonecznej. Niektóre regiony północnych Indii i Nepalu, szczególnie okolice Dardżylingu i Miriku, są jednak zawsze zamglone, co wszystko utrudnia. Klasztory to duże zbiorowości i płacimy wysokie rachunki za prąd. Skoro tak, trzeba myśleć o oszczędzaniu i, na przykład, nie zostawiać bezsensownie włączonych świateł, gdy jest jasno. A więc po drugie, oszczędzajmy elektryczność.
Po trzecie, sadzenie drzew, o którym też już mówiłem. Bhikszu nie wolno ścinać drzew ani żadnych roślin, które mają korzenie i wydają owoce. Tak chciał w swej bezkresnej mądrości Wielki Buddha. Pamiętać o tym powinni jednak nie tylko mnisi. Większość tlenu, jakim oddychają istoty zamieszkujące ten świat, pochodzi z roślin i drzew. Jeśli uda się nam zasadzić choć jedno, pomożemy zachować wiele istnień. Czasem myślę sobie, że lepiej posadzić jedno drzewo niż uwolnić liczne stworzenia.
W zeszłym roku rozmawialiśmy o wyzwalaniu istot, rezygnowaniu z jedzenia mięsa i przechodzeniu na wegetarianizm w intencji długiego życia Jego Świątobliwości Dalajlamy, mojego i wielu sędziwych lamów naszej Linii. Uważam, że w tym roku każdy z naszych klasztorów powinien posadzić tysiąc drzew. Co najmniej. Nie znaczy to, że muszą one rosnąć tuż pod murami świątyń. Skontaktujcie się z ludźmi, którzy zajmują się zalesianiem, i zacznijcie ich wspierać. Zwracam się do tych, którzy mają na to środki. Jeśli ich brakuje, rzecz ma się zupełnie inaczej. Są jednak ośrodki dysponujące pewnymi funduszami i pragnące zrobić coś w intencji długiego życia swego lamy. Powtarzam wiec, że w tym roku zalecałbym im szczególnie zasadzenie tysiąca, dwóch tysięcy drzew. Jeśli to niemożliwe dla świątyni jako takiej, rośliny sadzić mogą duchowni. Serdecznie zachęcam też do tego sponsorów. Większość mnichów nie narzeka na nadmiar gotówki, a ja nie wiem, na co wydają swoje pieniądze. Dobrze byłoby zasadzić dla pożytku wszystkich istot piękny, zielony las, zwłaszcza w Tybecie.
Tybet jest ogromny, możemy więc sadzić tam tyle drzew, ile dusza zapragnie. Jeśli musimy je ścinać, odtwórzmy ich liczbę z nawiązką. Jeżeli coś może wywołać gniew lokalnych bóstw i nagów, to niechybnie karczowanie bez zalesiania. Tyle o tym.
Kwestia czwarta nie dotyczy mnichów, bowiem nie uprawiają oni ziemi. Rolnicy używają rozmaitych nawozów sztucznych, dzięki którym plony są obfite, ale ziemia, jak mi mówiono, staje się z czasem jałowa niczym piasek. To powszechnie znany proces.
W Tybecie jest wiele pól. Nie należy traktować ich jak własności, z którą można postępować zgodnie z własnym widzimisię. Pamiętajmy, że środki chemiczne wyjaławiają ogromne połacie żyznej ziemi. Mnisi nie sieją i nie orzą, mają jednak bliskich i przyjaciół, z którymi rozmawiają. Bez wspólnego, zbiorowego wysiłku nie ochronimy środowiska naturalnego.
To tylko początek listy, ale nie będziemy ciągnąć jej dalej.
Mówiąc najprościej, rodzaj ludzki popychają naprzód dwa czynniki. Pierwszym z nich jest strach, który motywuje także zwierzęta. Kiedy pojawia się lęk, przerażenie, one również szukają wyjścia z sytuacji. Rozwój powodowany korzyścią lub zyskiem zdaje się tyczyć przede wszystkim ludzi. Jesteśmy obdarzeni rozumem i inteligencją. Nie korzystając z nich jednak i siedząc z założonymi rękami, stajemy się po prostu kolejną gębą do wykarmienia, zajętym miejscem, zadeptaną ziemią. Nic konstruktywnego z tego nie wynika.
Powinniśmy używać inteligencji i snuć własną wizję przyszłości. Moim zdaniem tylko wtedy nasze życie na tym świecie będzie miało sens. Przestaniemy li tylko zajmować miejsce, zdolni do służenia innym istotom dzielącym z nami te planetę.
Na zakończenie temat środowiska. Jeśli się rozgadam, komary będą miały prawdziwą ucztę. Musimy chronić przyrodę… ale może warto się zastanowić, czy obejmuje to także komary [śmiech].
Ochrona środowiska jest dziś wszędzie kwestią, do której przywiązuje się wielkie znaczenie, ale nie dlatego mówię o tym, trzęsąc się na tronie. Zarówno sam Buddha, jak i wielu mistrzów, którzy przyszli po nim, dawno temu zostawili przepowiednie o epoce degeneracji: epoce wyrodnienia środowiska i zamieszkujących je istot. Mówili nam o tym, ale my pozostawaliśmy głusi, w najlepszym razie przerzucając się cytatami.
Chcę wam coś opowiedzieć. W tragicznych dla Tybecie latach pięćdziesiątych poprzedni Pało Rinpocze studiował przepowiednie Padmasambhawy, dochodząc do wniosku, że najprawdopodobniej właśnie się ziszczają. Pokazał tekst swemu zarządcy, mówiąc: „Tak będzie. To słowa Guru Rinpoczego. Musimy uciekać, nie możemy tu zostać”. Zarządca ów za każdym razem wzdychał „przyjmuję Schronienie” i dotknąwszy czoła kartkami, odkładał je na bok.
Sytuacja pogarszała się z każdym dniem. W końcu z Tybetu uciekł do Indii nawet Karmapa. Kiedy usłyszał o tym Pało Rinpocze, zakrzyknął: „Mówiła o tym przepowiednia! Teraz nie ma tu już Karmapy. Uciekajmy lepiej i my, bo co z nami będzie?”. „Jakże to? – odparł zarządca. – Są trzy wielkie klasztory: Ganden, Drepung i Sera, jest rząd Tybetu w pałacu Potala. Trudno tak po prostu wyjechać. Jeśli to uczynisz, stracisz możliwość pozostania tutaj”. A potem kategorycznie odmówił udziału w jakichkolwiek przygotowaniach. Może był ciemny albo zepsuty wygodami i spokojnym życiem. Nie udało mu się przedostać do Indii. Wtrącono go do obozu, w którym umarł, bity i torturowany.
Podobnie jest z nami. Buddha i dawni mistrzowie wiele mówili o konieczności ochrony środowiska, lasów i drzew. Kiedy jednak o tym słyszymy, tylko dotykamy księgą czoła i mówimy „przyjmuję Schronienie”. Często powtarzamy przepiękne słowa: „Oby się ziściło! Oby stało się dla wielkiego dobra innych! Oby tak było! Oby darzyło wszystkim istotom w bezkresie przestrzeni! Oby!”. I nic w tej sprawie nie robimy. Wciąż toniemy w oceanie cierpień samsary, gdyż nasze pragnienia i działania rozmijają się. Jeżeli nadal będą się z sobą kłócić, zostaniemy tu na zawsze. Nie ma innej drogi. Proszę, pamiętajcie o tym.
To wszystko. Pomódlmy się o pomyślność, robi się ciemno.
Artykuł ze strony kagyumonlam.org. AK