Karmapa w klasztorze Thrangu Rinpocze
17 czerwca 2017Ogłoszenie Biura Administracji Karmapy
21 października 20176 lipca 2017, Waszyngton
Gjalłang Karmapa rozpoczął rozmowę od nawiązania do urodzin J.Ś. Dalajlamy:
J.Ś.K.:
My, Tybetańczycy, uważamy urodziny J.Ś. Dalajlamy za niezwykle znaczące. Mamy wielkie szczęście, że to on oświetla nam drogę w tych mrocznych, ciężkich czasach. Ten dzień jest zatem ważną okazją. Urodzony w Krainie Śniegu, Jego Świątobliwość jest opiekunem i schronieniem wszystkich Tybetańczyków. Jest dla nas źródłem radości i otuchy. Jakkolwiek czcimy jego urodziny, powinniśmy przy tym wspominać historię jego życia i pełnej pożytku aktywności w świecie.
W odniesieniu do rad, jakich nam udziela, rozważajmy, proszę, jak możemy go wspierać i naprawdę wprowadzać te rady w życie. Jego Świątobliwość nie tylko poświęcił się dziełu poprawy naszego materialnego bytu, inspiruje nas również do rozwoju duchowego. Zastanówmy się więc, jak sami możemy ten rozwój kontynuować. W szczególności powinniśmy studiować nauki Buddhy, które otwierają umysł, zachęcają do pogłębiania życzliwości i współczucia, a te z kolei korzystnie wpływają na to, jak przejawiamy się w świecie. Poznawanie nauk buddyjskich wzbogaca nas, poszerza światopogląd, doskonali zachowanie. W toku codziennego życia, przypominajmy sobie o tym nieustannie.
T.V.A.:
J.Ś. Czternasty Dalajlama radzi, aby wszyscy Tybetańczycy się jednoczyli i utrzymywali harmonijne relacje. Jak chronić przed wymarciem tybetańską kulturę i obyczaje?
J.Ś.K.:
Harmonijne relacje dają wielką siłę, bez względu na obszar, którego dotyczą. Starajmy się je nawiązywać. Trudno je rozwijać i bardzo łatwo zniszczyć. Czy mówimy o jednoczeniu trzech głównych regionów Tybetu, współpracy pomiędzy szkołami buddyzmu tybetańskiego, czy też o integracji przybyszy z różnych części kraju, w całej jego historii nie widzieliśmy takiej miłości, lojalności i oddania do ojczyzny i rodaków, jakie obserwujemy obecnie.
Doszło do tego dzięki przywództwu i opiece J.Ś. Dalajlamy, który podkreśla, jak ważne są te więzi. Co więcej, wielu innych przywódców Tybetu i oddanych Tybetańczyków poświęciło tej idei wiele czasu i wysiłku. Teraz możemy cieszyć się owocem ich pracy, ale nie pozwólmy, by się zmarnował, chrońmy go i pielęgnujmy. Wielu pośród nas wciąż utrzymuje zawężone przywiązanie do własnego regionu Tybetu. Musimy dostrzec szkodliwość takich poglądów i rozwijać świadomość ich konsekwencji.
Choć Jego Świątobliwość przekroczył już osiemdziesiątkę, nadal podróżuje i opowiada światu o sytuacji w Tybecie, a jednocześnie pomaga Tybetańczykom, promuje Dharmę i naszą kulturę. Podążając za nim, powinniśmy poznawać ową Dharmę i kulturę. W szczególności, społeczność tybetańska na wychodźtwie, która wciąż rośnie, powinna poznawać Dharmę, kulturę i ojczysty język, zarówno mówiony jak i pisany.
T.V.A.:
Podróżujesz głównie do Europy i Ameryki Północnej. Co za tym stoi? Czy takie są twoje preferencje?
J.Ś.K.:
Są ku temu specjalne powody. W Europie Tybetańczyków łączą szczególnie bliskie więzi z Anglią, więc ostatnio po raz pierwszy zawitałem do tego kraju. Odbyłem również pierwszą podróż do Kanady, która gości największą społeczność tybetańską w Ameryce Północnej. Odwiedziłem wiele ośrodków Dharmy i spotkałem wielu uczniów. Ważnym elementem tej wizyty było spotkanie z Tybetańczykami mieszkającymi w Kanadzie. Uwzględniliśmy to w naszych planach, które powiodły się doskonale.
T.V.A.:
W Kanadzie pomogłeś wielu Tybetańczykom i udzielałeś im rad. Jak sądzisz, co stanowi dla nich największe wyzwanie? Na czym radziłbyś im skupiać swoje działania?
J.Ś.K.:
Na dwóch rzeczach. Po pierwsze, powinni poświęcić się podtrzymywaniu tybetańskiej kultury oraz mówionego i pisanego języka. Po drugie, powinni współpracować między sobą, rozwijać harmonijne relacje.
Tybetańczycy żyjący za granicą, a w szczególności w Kanadzie, gdzie jest ich tak wielu, stają przed palącym pytaniem: Czy nowe pokolenie Tybetańczyków, urodzone na obczyźnie, potrafi utrzymać i ochronić tybetańską Dharmę i kulturę? Ta sytuacja wymaga głębokiego zastanowienia.
Dla wielu z nich trudność stanowi już sama nauka tybetańskiego. Nie znając języka, jak mogą podtrzymywać Dharmę i kulturę? Jak mają nawiązać z nimi bezpośrednią więź, jeśli nie potrafią czytać i pisać? Studiowanie języka jest zatem kluczowe. Tak myślę i mam nadzieję, że podejmą ten wysiłek.
Jednak samo dzielenie się spostrzeżeniami czy wyrażanie nadziei nie wystarczy. Musimy wypracować odpowiednie metody i dobre zasady, na których będzie można się oprzeć. Obecnie sponsorowane są specjalne kursy języka tybetańskiego dla dzieci urodzonych za granicą, które uczą ich również pieśni i tańca. Jak wiele jednak można się na nauczyć podczas szkółki weekendowej? Bardzo ważne zatem jest, aby rodzine mówili po tybetańsku do dzieci i uczyli je czytać i pisać. To im powinno głównie na tym zależeć. Nauka języka zależy od wielu czynników.
Ponieważ liczba Tybetańczyków w Kanadzie Stanach Zjednoczonych rośnie, uważam że oni sami powinni budować swoje szkoły. Dzięki temu dzieci nie uczyłyby się tybetańskiego tylko w weekendy, lecz przez cały tydzień. W Indiach istnieją szkoły tybetańskie, które borykają się już ze znalezieniem odpowiednich nauczycieli, ale uważam, że nie należy się zrażać przeciwnościami. Wtedy taki projekt może się okazać sukcesem.
Wspominałem już o tym wcześniej i trzeba przyjrzeć się tej sytuacji głębiej, z wielu stron. Jeśli teraz tego nie zrobimy, stanie się naprawdę naglący. Wszyscy musimy włożyć w to sporo energii i wspierać projekty nauki języka tybetańskiego. Jeśli ośrodki Dharmy, organizacje pożytku publicznego oraz inne społeczne i prywatne stowarzyszenia zaczną współpracować nad projektem stworzenia szkoły, to może nam się udać.
T.V.A.:
W Kanadzie mówiłeś również o tybetańskich restauracjach, że ich nazwy powinny być pisane po angielsku i po tybetańsku.
Zaś w dniu urodzin rodzice przesłali ci życzenia nagrane na video. Udało ci się na nie odpowiedzieć?
J.Ś.K.:
Nie wiedziałem, że przesłali te życzenia przez media społecznościowe. Ktoś mi je pokazał. W odróżnieniu do poprzednich lat, wiele osób w Tybecie i w Indiach postanowiło uczcić moje urodziny. Ze względu na te obchody zwracano więcej uwagi na moje prywatne życie oraz los mojej rodziny, którą poproszono o jakąś krótką wypowiedź.
To nagranie wideo wywołało we mnie dziwne uczucia – niewyrażalne, wywołujące łzy, pełne smutku. Rodzice nie zwracali się bezpośrednio do mnie, jedynie modlili się za mnie. Dlatego nie było potrzeby wysyłać im odpowiedzi.
T.V.A.:
Będąc w Toronto, na spotkaniu ze społecznością tybetańską, wyraziłeś życzenie powrotu do Tybetu. Czy zależy ci głównie na spotkaniu z Tybetańczykami, którzy muszą stawiać czoła wielu trudnościom? Czy też na podtrzymaniu więzi z nimi? Okazaniu solidarności? W swoim przesłaniu urodzinowym również wspominasz o wyjeździe do Tybetu. Jak chcesz tego dokonać?
J.Ś.K.:
Mówiłem o tym w Toronto dlatego, że na uchodźstwie wdajemy się w dyskusje polityczne o tym, czy powinniśmy przyjąć Drogę Środka, czy walczyć o niepodległość, itp., zupełnie zapominając o prawdziwej sytuacji w Tybecie, która przypomina uwięzienie wewnątrz paleniska. Poza Tybetem ludzie wymieniają się argumentami, opiniami, co wygląda dość żałośnie. Powinniśmy się raczej dokładniej przyjrzeć sytuacji wewnątrz kraju. Oczywiście, o wielu rzeczach dowiadujemy się z mediów, ale lepiej byłoby tam po prostu pojechać i zobaczyć wszystko na własne oczy.
Tybetańczykom, którzy otrzymali amerykańskie czy kanadyjskie obywatelstwo, łatwiej jest odwiedzić Tybet. Powinni zatem to zrobić i zobaczyć, co tam się naprawdę dzieje, zamiast przerzucać fotografie. Tego trzeba doświadczyć, usłyszeć od ludzi, którzy tam żyją. W ten sposób lepiej ich zrozumieją.
Niektórzy Tybetańczycy żyjący za granicą wracają z podróży do Tybetu jako inni ludzie. Wcześniej nie wiedzieli, co faktycznie dzieje się w Krainie Śniegu i to doświadczenie ich odmieniło. Przedtem nie czuli tak wielkiej miłości, nie interesowali się Tybetem, nie byli z nim związani. Potem zaś ich zainteresowanie wzrosło, jak i sympatia dla rodaków w kraju. Aby rozwinąć wobec nich prawdziwą miłość i współczucie, Tybetańczycy na emigracji powinni odwiedzać swój kraj.
Osobiste doświadczenie jest ważniejsze od napływających informacji. Jeśli zaczniemy podróżować, nawiążemy więź z rodakami. W przeciwnym razie Tybetańczycy w Tybecie będą niewiele wiedzieć o tym, co robią rodacy za granicą i odwrotnie.
Jeśli chodzi o moją sytuację – urodziłem się w Tybecie i niedawno ujrzałem rodziców w mediach społecznościowych, co rozbudziło we mnie silne uczucia. Nie miałem z nimi bezpośredniego kontaktu od siedemnastu lat. Mój tata przekroczył już osiemdziesiątkę i nie wiemy, jak długo przyjdzie mu żyć. Odkąd otrzymałem to imponujące i słynne imię Karmapy, mam wiele ważnych obowiązków, ale zanim do tego doszło, byłem zwyczajnym człowiekiem. Zaś wszyscy ludzie, o ile mają na tyle szczęścia, powinni spełniać życzenia i opiekować się swoimi rodzicami. Takie obyczaje panują nie tylko w Tybecie, ale też w Indiach, Chinach i wielu innych kulturach. Wypowiedziałem więc kilka mocnych słów pod wpływem uczuć wywołanych filmem nakręconym przez rodziców.
O Tybetańczykach ogólnie mówi się, że są narodem nadziei – świętując Losar jednego roku w Indiach, wierzą, że w kolejnym roku będą go świętowali w Lhasie, w Potali. Moi rodzice są już zaawansowani wiekiem i nie wiem, kiedy odejdą. Jeśli nie zobaczę ich za parę lat, może już nigdy do tego nie dojdzie. Żywię jednak taką nadzieję, choć jej spełnienie nie będzie łatwe, zależy od wielu rzeczy.
T.V.A.:
Wasza Świątobliwość chciałby udać się do Tybetu i wielu innych marzy o tym samym. Jednak rząd chiński, szczególnie od 2008 roku, tworzy wiele problemów dla rodaków w kraju. A ci pragnący ich odwiedzić nie otrzymują pozwolenia. Nie możemy odwiedzać rodziny, nie ma też mowy o powrocie. Co o tym myślisz?
J.Ś.K.:
Myślę, że każdy czuje się przygnębiony, gdy część jego rodziny mieszka w jednym miejscu, a część w drugim. Możliwość kontaktu rodziców z dziećmi należy do podstawowych praw człowieka. Bez tego czujemy się tak, jakby odbierano nam prawo do szczęścia. Biorąc siebie za przykład, nie wierzę, aby pozwolono moim rodzicom przyjechać do Indii. Trzymani są pod ścisłym nadzorem. Nawet gdy chcą odwiedzić Lhasę lub Chiny, muszą prosić o pozwolenie, które czasami otrzymują a czasami nie. Nie mają też paszportów niezbędnych do wyjazdu za granicę. To wszystko jest bardzo smutne.
T.V.A.:
Czy apelowałeś do Rządu Chin?
J.Ś.K.:
Nie ma sensu apelować, skoro z góry wiadomo, że to w niczego nie załatwi. Ale możliwe są inne rozwiązania. Jeśli na przykład nie będą mogli przyjechać do Indii, być może spotkamy się w jakimś innym kraju?
T.V.A.:
Podsumowując, chciałabym cię zapytać, co cię najbardziej martwi w sytuacji Tybetańczyków w kraju i poza nim? Co powinno być dla nich najważniejsze?
J.Ś.K.:
Nie jestem wielkim znawcą Dharmy ani polityki. Ciężko mi ocenić obecną sytuację. Tybetańczycy w ojczyźnie nie mogą przyjeżdżać do Indii, a ci mieszkający w Indiach często emigrują dalej lub powracają do Tybetu. Sytuacja Tybetańczyków w Indiach jest dość trudna, gdyż nie posiadają oni indyjskiego obywatelstwa ani paszportu. Uzyskanie takiego obywatelstwa jest niezwykle trudne i nie oznacza ono końca wszystkich problemów. Tybetańska Karta Uchodźcy nie daje nam pełnych praw. Biorąc to wszystko pod uwagę, Tybetańczycy w Indiach nie mogą się czuć całkowicie bezpieczni, jak w domu, w którym można liczyć na stabilność i odprężenie. Wędrują więc dalej w świat. Ponieważ jestem Lamą, wielu ludzi przychodzi do mnie po radę. Pytają: Wyjeżdżam za granicę. Które miejsce będzie dla mnie najlepsze? Nie chcą żyć pod parasolem CTA (Centralnej Administracji Tybetańskiej na wychodźstwie). Rząd Tybetański w Dharamsali może się znaleźć w ciężkiej sytuacji. Z drugiej zaś strony wszyscy Tybetańczycy polegają na przewodnictwu J.Ś. Dalajlamy, w nim pokładają swoje nadzieje. Nic jednak nie trwa wiecznie. Przyszłość Tybetu zależy od narodu. To on powinien wziąć na siebie odpowiedzialność i podejmować decyzje, co i jak należy zrobić. Jak należy postrzegać otaczające nas problemy? Jak im zaradzić? Nie możemy zgadywać. Musimy zdobywać odpowiednią wiedzę, która pozwoli nam sprostać tej odpowiedzialności w przyszłości. Trzeba wziąć to głęboko pod rozwagę.
J.Ś. Dalajlama radzi, abyśmy tworzyli demokrację. Dał Tybetańczykom rząd, co oznacza, że polityka powinna być prowadzona przez przywódców politycznych. Powinniśmy zatem studiować i uczyć się tej formy rządzenia. Musimy cenić ten dar Jego Świątobliwości, kształcić się i rozwijać.
Demokracja to nie tylko wybory i protesty czy dysputy polityczne. Trzeba mieć odpowiednią wiedzę i umieć przyjmować odpowiedzialność. Korzystając ze swej inteligencji, zastanówmy się, która z dróg jest najlepsza. Co przyniesie korzyści? Jak pomóc całej społeczności? Niestety, mało kto się nad tym zastanawia. Tworzenie stabilnych i dalekowzrocznych planów jest kluczowe. Przechodzenie od jednego tymczasowego rozwiązania do drugiego zda się na nic.