Życie zgodne z zasadami
6 stycznia 2009Problemy z przywiązaniem i innymi emocjami
13 stycznia 2009Wasza Świątobliwość często mówi o łączeniu codziennego życia z Dharmą. Nie słyszałem wykładu o znaczeniu równoważenia praktyki formalnej i odosobnień z przenoszeniem zrozumienia w zwyczajne życie, chciałbym więc zapytać o zdanie Waszej Świątobliwości na temat wagi (bądź jej braku) dłuższych i krótszych odosobnień.
Wszyscy, którzy do mnie przychodzą, nieodmiennie narzekają: Nie mam czasu na praktykę. Co robić? Dlatego powtarzam, że praktykować można w każdej sytuacji. Brak czasu w żadnym razie nie powinien nam tego całkowicie uniemożliwić. Nigdy też nie powiedziałem, że należy poniechać praktyki formalnej. Doskonale, jeśli możecie ją wykonywać. To samo z odosobnieniem. Uważam jednak, że ono jest dla tych, którzy naprawdę pragną znaleźć wewnętrzny spokój zrodzony z pozostawienia w samotności ciała, mowy i umysłu. Podczas prawdziwego odosobnienia zamykamy za sobą drzwi w poszukiwaniu wyciszenia i izolacji.
Jeśli jednak w odosobnieniu jest ciało, a umysł zupełnie rozkojarzony, przypomina to raczej więzienie. Stawiacie ciało w sytuacji, w której nie może się ono poruszać, lecz umysł tego chce. Kiedy jednak ciało, mowa i umysł rzeczywiście pragną samotności, odosobnienie nie nastręcza trudności. Jesteśmy tam na własne życzenie, mamy zatem właściwą postawę i aspiracje. Takie odosobnienie się uda – i do takich z całego serca zachęcam.
Jeszcze słowo. Niektórzy traktują odosobnienia w sposób bardzo tradycyjny. Może się wam zdawać, że skoro inni ukończyli trzyletnie, macie to zrobić i wy. Trzeba to jednak przeprowadzić jak należy. Inspiracja musi brać się z prawdziwej praktyki, a nie z tradycji czy faktu, że ktoś inny spędził tak rok, dwa albo trzy lata. W takim przypadku po roku czy dwóch możecie mieć dość, a to nie będzie szczególnie konstruktywne. Jeśli więc macie czas, odpowiednie nastawienie i właściwą motywację do odosobnienia i praktyk formalnych – to świetnie, i szczerze was do tego zachęcam.
Z drugiej strony, kiedy słyszę, że ludzie nie mają czasu na praktykę – domyślam się, że są nią zainteresowani i czują się źle, że brak im na nią wolnej chwili. Jest w nich jej potrzeba, na przeszkodzie staje tylko czas. Szukają więc innej możliwości praktykowania, a ja bardzo to cenię.
Wasza Świątobliwość, większość ludzi ma wiele problemów z przywiązaniem. Proszę o radę – jak okazywać w związku miłość i cierpliwość pozbawioną przywiązania.
Mamy dwie ręce. Spróbuj medytować jedną, a drugą komuś podać. To może, ale nie musi się udać. Praktyka Dharmy ma zawierać jednocześnie mądrość, i współczucie – to jest najistotniejsze. Mądrość to zdolność myślenia i badania, nie tylko z jednej strony, lecz ze wszystkich perspektyw. I to właśnie mamy robić – rozumieć, dociekać.
Także w codziennym życiu nie wolno rozdzielać tej pary. Musimy być pełni współczucia, miłości i mądrzy. Kiedy zastanawiamy się, co jest niezbędne, a co nie, co należy porzucić, a co pielęgnować, decyzję podejmuje mądrość, która nie wymaga specjalnych studiów. Musimy zrozumieć, co jest pożyteczne, co przynosi dobre skutki, a co cierpienie i szkodę. Trzeba nauczyć się to rozróżniać, a potem uwolnić się od przyczyn problemów i bólu, rozwijając przy tym to, co daje korzyści i szczęście.
Rozum mówi, że rzeczy, na które patrzymy, nigdy nie są w stu procentach dobre albo złe. Musimy widzieć je wyraźnie. I pracować z nimi przy pomocy mądrości zjednoczonej ze współczuciem. O to tu głównie chodzi.
Wasza Świątobliwość, jak możemy pomóc niebuddystom, zwłaszcza rodzicom, kiedy zbliżają się do śmierci?
Każdy ma możliwość odrodzenia w czystej lub, jak kto woli, pozytywnej krainie, niezależnie od tego, czy praktykował buddyzm, czy też nie. Nie stanowi to niezbędnego warunku zyskania dobrego następnego życia. Rzeczą najważniejszą są okoliczności, stan umysłu umierającego w chwili śmierci. To najistotniejsze. Moim zdaniem bardzo więc pomoże stworzenie okoliczności sprzyjających pozytywnemu nastawieniu umysłu w czasie odchodzenia. Nawet w przypadku ludzi, którzy za życia nie mieli wielu okazji do robienia rzeczy dobrych, pozytywny stan umysłu w chwili śmierci może wpłynąć bezpośrednio na następne odrodzenie. Odpowiednio zaaranżowana sytuacja i atmosfera mają więc znaczenie kluczowe.
Opowiem wam historię: był kiedyś człowiek, który całe życie trudnił się rzeźnictwem. Zabił wiele istot. W chwili śmierci stał przy nim bhikszu, opowiadał o Buddzie. Umierający poczuł tak wielkie oddanie, że odszedł z rękę ułożoną jak do pokłonu. Nieco później wszyscy jego krewni mieli identyczny sen. Śnili, że przyszedł do nich rzeźnik i powiedział: „Odrodziłem się jako prosiak u sąsiada. Natychmiast mnie rozpoznacie, bo zamiast jednej nóżki mam ludzką rękę”. Kiedy udali się do tego obejścia, rzeczywiście znaleźli taką świnkę. Kupili ją i zanieśli do klasztoru, żeby ją ocalić. To nie jest bajeczka, tylko fakty. Widziałem nawet zdjęcie tego prosięcia. Stan umysłu w chwili śmierci ma więc ogromne znaczenie.
Czy słuchając nagranych nauk Waszej Świątobliwości, otrzymuje się lung [ustny przekaz], abhiszeki i wskazówki do praktyki czy nie?
Dziś, na przykład, udzielałem wam nauk, lungu i tak dalej. Zapewne była również transmisja w internecie i mogło oglądać ją wiele osób.
Sytuacja wygląda tak: nauczyciel udziela wskazówek, uczniowie słuchają. Intencją tego pierwszego jest objaśnienie konkretnych nauk w określonym miejscu, niezależnie od tego czy widzi danego ucznia. Mamy tu cel, zamiar po obu stronach. W takim razie można chyba otrzymać przekaz, ponieważ nauczyciel chce nauczać owych uczniów, a oni brać w tym udział – widziani przez niego czy też nie.
Jeśli jednak sytuacja jest inna i ktoś słucha tylko mimochodem, nie wiem czy uzyskuje przekaz. W czasach Buddhy nie było internetu ani DVD, więc nie mogę udzielić precyzyjnej odpowiedzi. Wydaje mi się, że jeśli jest rozmyślny zamiar, to niektórzy mogą otrzymać przekaz za pośrednictwem wideo lub innych nośników.
Z drugiej strony, nie sądzę, by działało to tak w sytuacji, gdy lama nie wie, komu udziela przekazu albo uczniowie nie mają pojęcia, że go otrzymują. Kiedy nie wiadomo, kto bierze i kto daje. Lama powinien mieć świadomość, że ludzie odbierają lung, oni zaś, że im się go udziela. Konieczny jest pewien związek, bez niego to nie działa.
Patrzę na osobę, która zadała pytania i odnoszę wrażenie, że ma wątpliwości, czy może się to tak odbywać. Jeśli są wątpliwości, z reguły nic z tego nie wychodzi.
Wasza Świątobliwość, jak buddyzm tłumaczy strach? Skąd on się bierze, w jaki sposób narasta w umyśle i jak go opanować?
Zdarza się, że jesteśmy przywiązani do rzeczy negatywnych, szkodliwych i nie umiemy ich porzucić. Postrzegamy pięć zbiorów jako „siebie”. Żaden z osobna nie jest „własnym ja”, wierzymy jednak, że składają się na nie wszystkie razem. Zebrane w ten sposób „ja” traktujemy jako coś rzeczywistego i trwałego. I pojawia się w nas strach, że owa rzecz, którą nazywamy „sobą”, jest czymś, co możemy stracić, czemu może przytrafić się coś złego. Stąd właśnie bierze się lęk.
Jego prawdziwym źródłem jest lgnięcie do własnego ja, do tożsamości. Ponieważ uważam siebie za coś odrębnego, całego, trwałego i niezależnego, boję się utraty owego samodzielnego siebie, choroby, zadrapania na „ja”. To faktyczne źródło wszelkich lęków.
Jeśli spojrzycie głębiej, przekonacie się, że te zjawiska i uczucia nie są ani niezależne, ani trwałe. Są iluzoryczne i im bardziej je za takie uznacie, za pojawiające się współzależnie, tym lepiej zrozumiecie, że nie ma się o co bać. Jeżeli postrzegamy siebie jak, powiedzmy, odbicie księżyca w wodzie, to niezależnie od sytuacji jemu nie dzieje się żadna krzywda. Można je bić, kroić, a księżyca nie ubywa, nie doznaje on żadnego uszczerbku. Kiedy więc lepiej zrozumiecie współzależność, współzależne powstawanie – gdy ich głęboko doświadczycie – lęki zbledną.
Najważniejsze, co warto dobrze zrozumieć, to przyczyna i skutek. Lekarstwem na strach jest widzenie rzeczy takimi, jakie naprawdę są. Kiedy byłem mały, bałem się grzmotów i błyskawic. Pojąwszy jednak skąd się biorą – z współistnienia wielu czynników, takich jak temperatura, ciśnienie, wilgotność i tak dalej – nie musiałem się już ich lękać.
Im lepiej rozumiemy przyczyny i warunki – to, co tworzy zjawiska – tym mniej w nas powodów do strachu.
Jak uporać się z frustracją wywołaną warunkami panującymi w Indiach? Fizyczne niewygody bywają okropne. Chciałam wracać do wygodnych domowych pieleszy w chwili, gdy się tu znalazłam. Przywiązanie do komfortu, czystości, wolnej przestrzeni, do tego, że nie ma śmieci, zgiełku, tłumu i tak dalej, sprawia, że czuję się tak, jakbym wymierzała sobie karę, przyjeżdżając do Indii, zwłaszcza tu, w Bodhgai. Potworny ból pleców, rozstrój żołądka, migreny, ta lista jest długa. Kiedyś wyprawa do tego kraju była przygodą, dziś negatywności biją na głowę pozytywny stan umysłu, którego szukam. Co mam robić?
Mówiłem już, że macie szczęście mogąc być w Biharze. Zapewne nikt z was nie przyjechał tu na piknik.
Jeśli tak było, może nie jest to najwłaściwsze miejsce. Sprowadza was tu jednak coś innego – duchowość. Pragniecie doświadczenia duchowego. Wszystkie te rzeczy, które pojawiają się po drodze, przeziębienia i bóle brzucha – stanowią część podróży, element doświadczenia. Kiedy się gdzieś wybieramy, narażamy się na dyskomfort w samolotach, pociągach, samochodach. Mamy wiele kłopotów, które są częścią podróży, ale nie mają wpływu na jej cel. Nie jest nim ból głowy czy brzucha, lecz otrzymanie – również w jakimś sensie za ich sprawą – nauk treningu umysłu. Musimy to zrozumieć, jeśli chcemy pracować nad duchowymi doświadczeniami. Jeżeli ktoś wybrał się tu na piknik, powinien staranniej przestudiować przewodnik.
Kiedy jechałem do Bodhgai, też miałem swoje obawy. Niepokoiłem się, że mogę zachorować. Zazwyczaj mam asystentów i zapas dobrego jedzenia. Ale nie tutaj. Nie zamartwiam się jednak, bo naprawdę mam co robić. Między innymi mam nauczać. Gdy człowiek jest zajęty, z reguły zapomina o martwieniu się tym, co mogłoby się zdarzyć. Czasami nawet żałuję, że nie choruję, bo wtedy poczułbym w pełni, że tu jestem, że wita się ze mną Bihar 🙂
Wydaje mi się, że kiedy umysł jest szczęśliwy i pełen radości, nawet niewygody potrafią stać się czymś na kształt ozdoby i nie przysparzać szczególnych cierpień. Nie znaczy to rzecz jasna, że macie chorować. Przeciwnie, więc proszę, uważajcie na siebie. Bihar różni się od reszty świata – tu trzeba jeść i pić ze szczególną ostrożnością. Dbajcie o zdrowie.
Czy naprawdę można być pełnym współczucia tylko dlatego, że podjęło się taką decyzję?
Sam możesz to sprawdzić.
Decyzja jest bardzo ważna, wymaga jednak uprzedniego kontemplowania powodów, dla których należy ją podjąć. Dlaczego trzeba nam współodczuwania? Kiedy zrozumiecie przyczyny, w umyśle będą mogły zacząć kiełkować nasiona współczucia. Dopiero wtedy macie wybór i możecie zdecydować czy tego chcecie. Bycie współczującym nie jest jak praca, w której postanawiacie, co macie zrobić, i następnie to realizujecie. Nie znajduje się na zewnątrz, budzicie i rozwijacie je w sobie. Trzeba do tego kolejnych etapów treningu. Kiedy przejdziecie praktyki wstępne i stosowne przygotowania, współczucie się zakorzeni. Jeśli znajdziecie się w sytuacji, która go wymaga, budzić się będzie spontanicznie, bez specjalnej komendy. Stanie się odruchowe. To wasze praktyki, kontemplacje i ćwiczenia podejmowane w normalnych okolicznościach pozwalają mu pojawiać się potem pod wpływem chwili.
Co dokładnie znaczy w wadżrajanie „przekształcanie emocji”? Jak na przykład robić to przy praktyce Czenrezika?
Dharma Buddhy służy do oczyszczania umysłu z wszelkich nieczystości. Można nazwać ją bezpośrednim antidotum na negatywne emocje, kleśa. Rozmaite nauki i metody biorą na cel poszczególne uczucia. W praktyce można kłaść szczególny nacisk czy to na przywiązanie, czy otępienie, pychę bądź złość. Zależy to od indywidualnych potrzeb i zaawansowania.
Ogólnie rzecz biorąc, z umysłem można pracować na trzy sposoby. Początkujący starają się unikać kleśa czyli trucizn umysłu. Nie chcemy mieć z nimi nic wspólnego, odsuwamy je. To etap pierwszy. Na drugim stajemy z negatywnymi emocjami oko w oko, rzucamy im wyzwanie, pracujemy z nimi bezpośrednio, żeby się ich wyzbyć. Na etapie trzecim mądrość świeci już znacznie silniejszym blaskiem, pozwalając nam widzieć w nich nie wrogów, a przyjaciół. Metody są bardziej dojrzałe, umacnia się w nas psychiczna moc. Oswajając szkodliwe uczucia wykorzystujemy je do uzyskania wglądu w prawdziwą naturę umysłu. Dzięki świadomości dostrzegamy, że owe kleśa są w naszych umysłach. Istnieją zatem różne poziomy, pracujcie krok po kroku, rozwijając w sobie siłę.
Jak możemy zrozumieć prawdę ostateczną, kiedy żyjemy tylko w rzeczywistości względnej?
Prawdę ostateczną można zrozumieć właśnie za pośrednictwem względnej, innej drogi nie ma. Do ostatecznej natury zjawisk dochodzimy przez współzależność. Wszystko jest wzajemnie zależne. Kiedy mówimy o czymś krótkim, ma to sens tylko w zestawieniu z długim. Coś jest krótsze od czegoś. Jeśli wydaje się długie, to znaczy, że są rzeczy krótsze.
Na tej samej zasadzie wschód istnieje za sprawą zachodu, a północ – południa. Nie znajdziemy nic, co nie byłoby od czegoś zależne czy na czymś oparte. Nic. Możemy powiedzieć „to jest czarka” albo „waza” i wyobrażać sobie, że istnieją one same z siebie. Niemniej wazy nie ma, póki nie nadamy jej miana i nie przypiszemy odpowiednich cech. Jej atrybuty pochodzą z naszego umysłu. Kiedy nalejemy do niej wody, staje się naczyniem, a czarka pełna naparu – filiżanką herbaty. Wcześniej nimi nie były, uczyniła je takimi sieć zależności i określeń.
Kiedy mówimy „pustość”, mamy na myśli współzależność, współzależne powstawanie. Nic nie istnieje samo z siebie, niezależnie, na wszystko zbiec się musi wiele czynników – naturą wszystkich rzeczy jest zatem pustość.
To, co nazywamy pustością, oparte jest na zrozumieniu powszechnej względności. Nawet nienamacalny refleks księżyca w wodzie uzależniony jest od istnienia ciała niebieskiego, tafli i jej zdolności do odbijania obrazu. Wszystkie te rzeczy musiały się spotkać, żebyśmy go zobaczyli. To właśnie pustość. Ona i współzależność są nierozdzielne. Każda rzecz powstaje w zależności od innej, nic nie istnieje samoistnie. Zatem naturę wszystkiego stanowi pustość. A skoro tak, wszystko też jest możliwe.
Wierzymy, że rzeczy są tym, czym się nam jawią, tym, co widzimy, ale tak nie jest. Trujące rośliny wydają się złe, bo mogą nas zabić, jeśli je zjemy. Niektórym zwierzętom wcale jednak nie szkodzą. Czy więc trująca właściwość tych roślin jest ich obiektywną, niezależną cechą? Gdyby tak było, zabijałaby wszystkich bez różnicy.
Powtarzam, pojęcie prawdy ostatecznej wymaga zrozumienia natury prawdy względnej. Są one nierozdzielne. Myśląc o nich jako dwóch odrębnych rzeczach, popadniemy w nihilizm. Mamy skłonność do traktowania prawdy absolutnej jako czegoś „tam daleko”, rzeczy tak jednak się nie mają. Owa jedność, nierozdzielność, naturalna pustość zjawisk ma w sobie coś naprawdę cudownego. Za sprawą współzależności wszystko jest możliwe. To najistotniejsza, najgłębsza wizja Dharmy Buddhy, pustości.
Jak można być szczęśliwym i nie czuć się samotnym w zgiełkliwym, wielomilionowym mieście? Drzewa są smutne, woda pełna chemikaliów, powietrze sprawia wrażenie martwego. Ludzie się do siebie nie odzywają, a ja się boję. Co robić? Co mogę zrobić?
W Nowym Jorku nie musisz zaglądać do kalendarza, że jest sobota albo niedziela. Powie ci to zachowanie ludzi, którzy wtedy przystają i rozmawiają ze sobą. Atmosfera się rozluźnia, choć w tygodniu wszyscy są zabiegani i mrukliwi. Za bardzo się śpieszą.
Tempo naszego życia rośnie. Kiedyś technologia nie była tak zaawansowana, ale potem dała nam pociągi, samochody, samoloty – i pęd. Wszystko dzieje się tak szybko, że cały czas staramy się tylko nadążać. Prędkość sprawia, że każda sprawa jest nagła. To trudne. Odnosi się wrażenie, że docieramy do celu w chwilę po rozpoczęciu podróży. W tym roku doleciałem do Ameryki, zanim gotowy był na to mój umysł. Pierwszy przystanek miałem w Nowym Jorku. Byliśmy na dachu wielopiętrowego budynku. Niezwykłe uczucie.
Wydaje mi się, że najważniejszą rzeczą jest to, o czym mówiliśmy wcześniej: trzeba starać się dać umysłowi odpocząć, odsapnąć. Oczywiście, jak wszyscy, musicie pracować. Możecie zapytać, po co? Bo w ten sposób zarabiacie na życie. A skoro tak, powinniście zadbać – udzielałem tu tych wskazówek medytacyjnych – o odprężenie umysłu. Jeśli się tego nauczycie, dacie sobie radę z największym obciążeniem i ciała, i mowy.
Przeważnie jestem bardzo zajęty. Zajęć mi nie brakuje. Ponieważ zachowuję jednak pewien spokój umysłu, to rządzi on nawet najbardziej zapracowanym ciałem i mową, zmniejszając poczucie presji. Zobowiązania pozostają rzeczami zewnętrznymi. Spoczywający spokojnie, elastyczny umysł działa kojąco. W takim stanie nadąża za wszystkim zawsze i w każdych okolicznościach.
Pozwólcie, że zilustruję to przykładem wyścigu człowieka z koniem. Ten drugi jest szybszy, podbiega więc, chwilę odpoczywa, biegnie i znów staje, wtedy człowiek powoli zaczyna go doganiać. Giętki umysł przypomina owego konia. Kiedy staje się bardziej świadomy, na przykład za sprawą praktyki medytacji, może zawsze być na czele, ogarniając wszystkie sprawy i obowiązki.
Duża aktywność ciała i umysłu będzie dla was wtedy mniej stresująca i w każdych okolicznościach znajdziecie w sobie przestrzeń. Mając odprężony umysł przypominający nieodmiennie zwycięskiego rumaka, uwolnicie się od udręki presji.
Zazwyczaj na co dzień jesteśmy bardzo zabiegani, jednak niezależnie od tego jak zajęty, często wspominam słowa Buddhy: Bądźcie uważni i świadomi. To naprawdę ważne. Czym więc jest owa świadomość? Przypomina patrzenie z lotu ptaka i widzenie wyraźnie, co się wokół nas dzieje. Kiedy ją mamy, nie damy się wciągnać w wir tej krzątaniny ani nią przytłoczyć. Czujemy, że to my tu rządzimy. Wszystko staje się bardziej jasne i mniej stresujące.
Dam wam jeszcze jeden przykład. Człowiek, który wpada nagle do wody i jest całkowicie zdezorientowany, przerażony, może się utopić. Jeśli jednak zachowa przytomność i pomyśli: „Kim jestem? Osobą umiejącą pływać. Gdzie jestem? W wodzie. Muszę się wydostać”, przezwycięży w ten sposób paraliżujący strach i popłynie do brzegu. Zatem świadomość ma znaczenie kluczowe.
Czy osoba początkująca może natychmiast przystąpić do praktyki pudży Czenrezika, czy też powinna otrzymać najpierw jakieś pouczenia, a jeśli są one niezbędne, to jakie?
Jeśli znasz kogoś, kto udzieli ci wyjaśnień, świetnie. Możesz praktykować, bo otrzymałeś wskazówki. Dopytuj dalej i w ten sposób ucz się, praktykując. W przypadku praktyk wadżrajany najpierw musisz jednak otrzymać abhiszekę, która w istocie, sama w sobie, jest nauką. Możesz ją wykorzystać – w praktyce, w medytacji. Jeżeli nie uchwycisz znaczenia pouczeń z abhiszeki i nie masz nikogo, kto by ci je objaśnił, praktykowanie samych zewnętrznych praktyk wadżrajany może nie przynieść żadnego pożytku.
Przyczyną przywiązania jest poczucie „ja”, a celem Dharmy – przynoszenie pożytku wszystkim istotom, prawda? Jak pracować z przywiązaniem innych w miejscu pracy? Egoizm, przywiązanie i konflikty bardzo często splatają się ze sobą. Jak uporać się z taką sytuacją?
Buddha, jak wiemy, pozbył się wszelkich kleśa, kiedy więc wchodzi w tłum, moc stanu jego umysłu – samadhi, urzeczywistnienia – zdaje się całkowicie uśmierzać kleśa wszystkich wkoło. W obecności Buddhy nikt nie wpada w szał ani nie doświadcza silnych szkodliwych emocji. Wielcy Śrawakowie, Arhaci nie działają na otoczenie aż tak kojąco, brak im bowiem mocy Buddhy. Przed wyjściem do miasta zwykle modlą się żarliwie, by nikt, kto się przy nich znajdzie, nie przeżywał złych uczuć. Dzięki temu ludzie, z którymi się stykają, nie dają się ponieść emocjom.
Wszyscy staramy się sprawiać jak najlepsze wrażenie. Mam przyjaciela, który często powtarza, że chciałby być wyższy. Odpowiadam, że przesadza – jesteśmy tego samego wzrostu. A on na to: Nie, nie. Trzeba być bardzo wysokim, bo wtedy ludzie na ciebie patrzą, zauważają cię.
Kiedy wychodzimy z domu, zależy nam na wyglądzie. Bywa nawet, że ludzie nam zazdroszczą. Lubimy się dobrze prezentować. Ale w ten sposób możemy utrudniać innym osłabienie zazdrości, kiedy celowo prowokujemy ich wyglądem. Uważam więc, że powinniśmy nosić się tak, by na pierwszym planie były miłująca dobroć i troska o innych. Zmniejsza to prawdopodobieństwo, że wzbudzimy w otoczeniu zmieszanie lub złe uczucia. Nie musimy też zawsze okazywać, jak się faktycznie czujemy. Jeśli sprawiamy wrażenie nastawionych pozytywnie i współczująco, ludzie wokół będą doświadczać mniej negatywności. To bardzo ważne.
W Biharze, na przykład, jest brudno, higiena kuleje. Wrzucając swoje śmieci do kosza możecie wpłynąć na otoczenie. Ktoś pomyśli, że też tak powinien robić. Wasze działania, wasz przykład, także mogą więc czasem inspirować.
Zastanawiam się, dlaczego ludzie wyglądają tak, a nie inaczej? Czemu jedni są urodziwi, a inni nie? Jakie są przyczyny naszych cech fizycznych? Dlaczego ktoś ma uszy małe albo duże? Nigdy nie słyszałem żadnych wyjaśnień na ten temat.
W Tybecie mówimy, że ludzie mają duże uszy, bo w dzieciństwie targali ich za nie nauczyciele. Wszystko przez to. Według tradycji chińskiej długie uszy miał Buddha. Jeśli trafiły się i wam, powinniście być za nie wdzięczni.
Wygląd zależy także od rasy; różnią się one wieloma cechami. Swój wpływ ma również środowisko; i wreszcie związany jest z karmą. Karma posiada trzy aspekty: ciała, mowy i umysłu. Wasz wygląd jest z nimi ściśle związany. Powiedziano, że czynienie dobra ciałem i mową tworzy warunki dla urody. Lepiej postępujecie i mówicie – ładniej wyglądacie. Możecie spytać, dlaczego Czenrezik, Awalokiteśwara jest zawsze uśmiechnięty. Nie tylko dlatego, że ma bardzo pozytywny umysł – dokonał też wielu pozytywnych czynów. Nie idzie więc tylko o dobre nastawienie, musicie też angażować w dobro ciało i mowę. To bardzo ważne. Słyszę, że niewiele się uśmiecham i zwykle jestem poważny. Prawdę mówiąc trochę się martwię, jak będę wyglądał w przyszłości. Myślę jednak, że mam pozytywny umysł. I nadzieję, że będzie dobrze.
Co miał na myśli Buddha, mówiąc, że bierze ziemię na świadka swego Przebudzenia?
Buddha powiedział, że ziemia jest podstawą. Dla wszystkich istot – tych poruszających się i tych pozostających w bezruchu. Jako taka nie ma uprzedzeń. Wszystkie zjawiska są dla niej doskonale równe, jest dla nich jak matka. Owa bezstronność to jedna z przyczyn wzięcia jej na świadka. Po wtóre, wszystkie praktyki i pozytywne czyny Buddhy miały miejsce na ziemi, a więc była ona ich świadkiem.
Ogólnie rzecz biorąc, nie trzeba żadnego świadka. Buddha to jednak uczynił, by podkreślić jak ziemia jest ważna.
Połowa uczestników Mynlamu to kobiety. Mamy XXI wiek, wiele mówiłeś o Tarze i jej obietnicy odradzania się zawsze w kobiecym ciele. Jak więc możesz rozdawać teksty takie jak „Sutra dharani, które wyzwala z wszelkiego cierpienia i zaciemnień”? Czytamy tu, że ci, którzy oddają cześć Durgatiszodhanaradży, będą się zawsze odradzać jako mężczyźni. Niektóre z nas nie mają na to najmniejszej ochoty.
Tara wyraziła takie pragnienie z uwagi na potrzeby istot, służy więc ono ich pożytkowi. Podstawowa definicja dobrych życzeń to „obdarzanie innych tym, do czego samemu się dąży”. Skąd więc w tylu sutrach modlitwy o „odrodzenie w męskim ciele”? Z warunków społecznych, które panowały wtedy, gdy owe teksty powstawały. W starożytnych Indiach status kobiety był bardzo niski. Trudno się dziwić, że nie podobało się to wielu kobietom, które w tej sytuacji wyrażały pragnienie odrodzenia się jako mężczyźni.
Tara chciała natomiast żywot po żywocie bezustannie służyć innym jako kobieta. Takie było jej życzenie, bo doskonale rozumie wagę równości, a przede wszystkim jest świadoma cierpień kobiet i wie, że z dyskryminacji nie ma absolutnie żadnego pożytku. Pragnie więc pomagać istotom jako kobieta – aż do osiągnięcia Przebudzenia.
To doskonała ilustracja kluczowego znaczenia modlitw mynlamu. Pamiętajmy, że mamy rzeczywiście służyć dobru istot. Nasze dążenia rzecz jasna różnią się w zależności od środowiska, w którym się narodziliśmy. Nie musicie więc pragnąć odrodzenia w męskim ciele, ale i nie trzeba ślubować, jak Tara, powracać zawsze jako kobieta.
Jeśli dobrze zrozumiałem, pytająca pragnie odrodzenia w kobiecym ciele i ma problem z pojawiającymi się w wielu sutrach modlitwami o co innego. Ich słowa nie muszą zawsze odzwierciedlać głównego nurtu buddyjskiego myślenia i wpisywać się w nasz sposób widzenia świata. Zapamiętajmy to raz na zawsze. Modlicie się o to, do czego dążycie. I nie trzeba się martwić o każdy werset „Sutry dharani”. To naprawdę nie ma znaczenia. Możecie recytować ten tekst, modląc się w myślach o coś innego – na przykład, wzorem Tary, o odrodzenie w kobiecym ciele.
Z drugiej strony, nawet jeśli Tara nas inspiruje i praktykujemy jej sadhanę, nie znaczy to, że będziemy pomagać kobietom na jej modłę albo robić coś tylko dlatego, że czyniła tak ona. Nic z tych rzeczy. Macie być kreatywni i pełni entuzjazmu po swojemu. A pragnienie odrodzenia się jako kobieta może się rzeczywiście wypełnić tylko wtedy, gdy naprawdę wierzycie, że w ten sposób będziecie lepiej służyć innym.
Przekład: AK