Wywiad dla Times of India
20 września 2009Siedemnasty Karmapa – nowa twarz pradawnej tradycji
18 stycznia 2010TED, Majsur, listopad 2009
Konferencje TED są spotkaniami najwybitniejszych myślicieli i działaczy z całego świata, którzy dyskutują o nauce, biznesie, rozwoju i sztuce.
Cieszę się, iż moi przedmówcy powiedzieli dokładnie to, co sam zamierzałem powiedzieć. Pozostało mi właściwie tylko podziękować im za tę uprzejmość…
Pozostając w tym nastroju, podzielę się z wami pewną osobistą historią. Pamiętam, że już w czasach, kiedy byłem mały, bez przerwy wskazywano mi, co i jak mam robić – miałem też wrażenie, że wszystko to wcześniej ustalano, i to bez mojej wiedzy, a mi po prostu wręczano szaty i mówiono, gdzie mam się udać.
O samym tym stroju wiedziałem tyle, że jest drogocenny i że ma w sobie coś świętego. Zanim jednak moje życie nabrało tak formalnego charakteru, mieszkałem z rodzicami we wschodnim Tybecie. Kiedy miałem siedem lat, nagle pojawiła się tam grupa ludzi poszukujących następnego Karmapy. Zauważyłem, że rozmawiają z mamą i tatą i usłyszałem, że Karmapa to ja. Często jestem pytany, jak to jest, kiedy w jednej chwili zmienia się całe życie. Odpowiadam, że wtedy wydawało mi się to bardzo ciekawe, sądziłem, że będzie w porządku i że będę mógł się więcej bawić.
Rzeczywistość okazała się jednak nie tak rozrywkowa i zupełnie różna od moich wyobrażeń. Znalazłem się pod ścisłą kontrolą i obarczano mnie coraz to nowymi obowiązkami, związanymi przede wszystkim z nauką i tak dalej. Zostałem rozdzielony z rodziną, także z matką i ojcem, nie miałem zbyt wielu bliskich przyjaciół i wymagano ode mnie wywiązywania się z wszystkich nowych obowiązków. Szybko okazało się, że moje radosne fantazje o byciu Karmapą się nie ziszczą; traktowano mnie bardziej jak posąg i oczekiwano, że tak też będę się zachowywał, nieporuszenie gdzieś siedząc. Oddzielony od najbliższych – a dziś jestem od nich jeszcze dalej, bo w wieku czternastu lat uciekłem z Tybetu wiec fizyczny dystans od rodziców, przyjaciół, krewnych, ojczyzny znacznie się zwiększył – w sercu nigdy jednak nie czułem tego oddalenia, niczego, co zmniejszałoby moją miłość do tych ludzi; wciąż czuję się bardzo związany i z nimi, i z tą ziemią. Ciągle utrzymuję kontakt z mamą i tatą, często do niej dzwonię i mam poczucie, że z każdą sekundą rozmowy nasza miłość coraz bardziej nas do siebie zbliża.
Tyle o mnie; teraz chciałbym się z wami podzielić kilkoma refleksjami. To wspaniałe, że tak wielu zupełnie różnych ludzi spotyka się, żeby wymienić poglądy i zacząć się przyjaźnić. To symbol naszego świata, który staje się coraz mniejszy i stwarza więcej okazji nawiązywania kontaktów. To cudowne, ale trzeba pamiętać, że podobny proces powinien zachodzić w nas samych: rozwojowi zewnętrznemu i mnożeniu możliwości musi towarzyszyć spotkanie serc. Często słyszeliśmy tu o designie, projektowaniu – myślę, że powinniśmy znacznie więcej uwagi poświęcać projektowi pod tytułem serce; mówiliśmy o technologii, a ja uważam, że musimy wkładać więcej energii w rozwijanie technologii serca. Świat zmienia się na lepsze, lecz moim zdaniem wciąż mamy kłopot z porozumiewaniem się na poziomie serc i umysłów, ciągle coś nam w tym przeszkadza. Mój stosunek do idei porozumienia serc czy umysłów jest interesujący: jako przywódca duchowy zawsze staram się otworzyć serce na innych i na ten właśnie rodzaj autentycznego kontaktu, często jednak słyszę, że powinienem skupić się raczej na rozumie, ponieważ w mojej sytuacji przedkładanie nad niego więzi, o której mówimy, może być niebezpieczne. Paradoks.
Miałem ciekawe doświadczenie, kiedy odwiedziła mnie grupa z Afganistanu i prowadziliśmy bardzo interesującą rozmowę, która w pewnej chwili zeszła na zniszczone przed kilku laty buddyjskie posągi w Bamjanie. Przede wszystkim rozprawialiśmy jednak o odmiennym rozumieniu duchowości w islamie i buddyzmie. Oczywiście, w tradycji islamu z powodu zakazu idolatrii nie widzi się tak wielu materialnych wyobrażeń absolutu czy też duchowego wyzwolenia jak w buddyzmie z jego mnogością otaczanych czcią posągów Buddhy; rozmawialiśmy więc o owych różnicach i wypadkach w Bamjanie, które dla wielu były tragedią, lecz ja wolałem dostrzec w nich coś pozytywnego. Zniszczenie wizerunków Buddhy to zwyczajny rozpad materialnej substancji, może więc warto spojrzeć na nie, tak jak na upadek muru berlińskiego – jak na usunięcie bariery, która dzieliła dwie grupy ludzi, a jej zniknięcie otworzyło przed nimi nowe możliwości komunikacji. Uważam, że we wszystkim można dostrzec coś pozytywnego, coś, co przynajmniej pozwoli nam lepiej się zrozumieć.
Teraz słowo o rozwoju, o którym podczas tej konferencji dużo już mówiliśmy. Moim zdaniem nie może on stać się kolejnym brzemieniem, lecz powinien służyć podnoszeniu jakości życia na tym świecie. Oczywiście cieszy mnie rozwój i wzrost wielkich, wspaniałych Indii, jednak – o czym wspominało tu wiele osób – musimy być świadomi, że pewne aspekty owego postępu dokonują się kosztem ziemi, po której stąpamy. Jakbyśmy wspinając się na drzewo podcinali jednocześnie jego korzenie. Aby nasza motywacja była bardziej szczera, prawdziwie pozytywna, potrzebujemyzarówno wiedzy na temat tego, co się dzieje, jak i świadomości powagi sytuacji. Słyszeliśmy tu na przykład o niewyobrażalnych, codziennych cierpieniach wielu kobiet. Mamy więc wiedzę, często jednak pozostajemy na nią zamknięci, nie przeobrażamy za jej sprawą własnych serc. Myślę, że dalszy postęp wymaga pogodzenia rozwoju materialnego z fundamentem szczęścia: odbierane informacje muszą zmieniać nasze serca.
Kluczem do dobrej przyszłości rodzaju ludzkiego jest szczera motywacja. Dla mnie oznacza ona całkowite poświęcenie się temu, co czyni się dla wspólnego dobra, rozsmakowanie się w tym. Spędziliśmy tu razem tydzień i musieliśmy w tym czasie miliony razy zaczerpnąć powietrze. Może nie odnotowaliśmy żadnej dramatycznej zmiany, ale często umykają nam zmiany subtelne. Zdarza się nam budować wielkie wizje tego, czym powinno być szczęście, choć gdybyśmy byli uważni, zaczęlibyśmy je dostrzegać w zwyczajnym oddechu.
Każdy z uczestników tej konferencji jest niezwykle uzdolniony i ma bardzie wiele do zaoferowania światu. Myślę zatem, że na zakończenie warto zastanowić się chwilę nad tym, jak wielkie spotkało nas szczęście, docenić możliwość tego spotkania i wymiany poglądów, i obiecać sobie solennie, że wszystko co dobre, przełomowe, całą tę energię zabierzemy stąd i poniesiemy do każdego zakątka naszej planety.
Lakszmi strasznie się napracowała, żeby to wszystko mogło się wydarzyć – już samo zaproszenie mnie nastręczało niebotycznych trudności, o całej reszcie nie wspominając. Ja też miałem wątpliwości, przez cały ten tydzień byłem podenerwowany i nie służyła mi pogoda – kiedy pytano mnie dlaczego, odpowiadałem, że to z powodu jutrzejszego wystąpienia. Lakszmi znosiła to z anielską cierpliwością; jestem jej naprawdę wdzięczny, że mogłem tu być.
Do zobaczenia i bardzo wam wszystkim dziękuję.
AK