3. Mahamudra w pięciu strofach – strofa trzecia, czwarta i piąta
19 grudnia 20071. Mahamudra w pięciu strofach – strofa pierwsza
21 grudnia 2007Tradycyjny tybetański sposób myślenia jest specyficzny. Uważamy na przykład, że jeśli nie może się faktycznie pomóc, samo życzenie nie zdaje się na wiele; że samo pragnienie niesienia pomocy jest bezcelowe, jeśli nie przekłada się na rzeczywistą pomoc. Moim zdaniem to błąd, bo nie chodzi przecież wyłącznie o praktyczne służenie innym – nawet bez tego ludzie powinni pragnąć sobie pomagać oraz darzyć się ciepłymi uczuciami. To bardzo ważne, wręcz konieczne.
Myślę sobie, że dopóki żyję na tej ziemi i mogę rzeczywiście zrobić coś dla jej mieszkańców oraz każdej związanej ze mną istoty – to jest to cudowna, najlepsza rzecz, jaką potrafię sobie wyobrazić. I nawet jeśli nie wszystko się uda, żyć tak będę dalej. Jestem tu dla dobra innych – dzięki temu mamy jedną osobę więcej, która kocha i troszczy się o nich. Czasem pragnę zrobić coś wyjątkowo pożytecznego i przywiązuję się do tego zamiaru, nie wiem jednak, czy wszystko ułoży się po mojej myśli. Czasami zaś pomóc mi się rzeczywiście uda i to jest najwspanialsze. Może więc już samo moje pragnienie choć trochę przyczyni się do waszego szczęścia.
A teraz wracamy do tekstu – dziś zajmiemy się się głównie drugim pouczeniem, drugą strofą.
Dopóki twe ciało – w królewskiej formie Przebudzenia –
nie zasiądzie na tronie królestwa Niezmiennej Podstawy,
dopóty zamieszkujące ją matki-Dakinie się nie pojawią.
Włóż więc całe serce w postrzeganie siebie jako Jidama.
Z natury jesteśmy bóstwem, Jidamem – wolni od wszelkich splamień i błędów; na co dzień jednak lgniemy do tego, czego doświadczamy za pomocą pięciu zmysłów. Od chwili, gdy coś się pojawi, traktujemy to jako rzeczywiste, trwałe. Lgnięcie uniemożliwia więc ukazanie się naszej pierwotnej natury Jidama. Aby oczyścić ową pojęciową percepcję krok po kroku uczymy się budować wizualizację. Cechą charakterystyczną procesu budowania jest wyraźne przejawianie się oraz poczucie godności i czystości. Jeśli w ten właśnie sposób będziemy to praktykować, zbierze się „dwór matek-Dakiń”, czyli – innymi słowy – pojmiemy wszystkie zjawiska samsary i nirwany, i zdobędziemy mądrość tak naturalnie, jak naturalnie przejmujemy ją od matki. Stabilna wizualizacja nie tylko niesie radość, ale też rządzi niczym dobry król, który przyciąga do siebie najmądrzejszych, traktuje ich jak najbliższych i pomnaża dobro w swym królestwie.
Wielu z was praktykuje medytację Jidama. To ważne. Wyraźna wizualizacja jest podstawą. Tybetańczycy czasami potrafią wprawdzie wszystko pokomplikować, ale ja teraz postaram się zrobić coś przeciwnego – przecież można rzeczy trudne uczynić łatwymi.
Mamy tu dwie kwestie, dwie części: wyrazistość, czystość i niewzruszoną dumę fazy budowania, oraz zdobycie władzy nad samsarą i nirwaną. Proces i jego rezultat. Co chcemy osiągnąć? Już wiemy. Zaczynamy więc od budowania: wyraźnie, czysto, godnie.
Proces budowania wizualizacji winien być wyraźny. Dotyczy to ciała, ozdób, szat bóstwa.
Weźmy za przykład wznoszący się za mną posąg naszego Nauczyciela, Buddhy Śakjamuniego. Jego postać nie jest skomplikowana. Jeśli macie nad czymś medytować, musicie przede wszystkim wiedzieć, co to jest. Gdy będzie to inne bóstwo, Wadżrasattwa czy Wadżradhara w stylu tybetańskim, zacząć trzeba od studiowania malowidła. Poznać styl, kształt poszczególnych ozdób, układ detali. Każdy artysta robi to po swojemu, twarze wcale nie są podobne, która więc jest właściwa?
Jak zatem faktycznie wygląda Wadżradhara? I jakie naprawdę nosi klejnoty? Jeśli chcecie, by klejnoty były rzeczywiście wyraźne, musicie im poświęcić wiele uwagi. Pragnąc wizualizować całość, poznajcie najpierw szczegóły. Kształty wielu używanych na co dzień przedmiotów macie utrwalone w pamięci – i dokładnie też o to chodzi w wizualizacji.. Jeśli macie widzieć siebie jako bóstwo, to trochę głupio, żebyście nosili na sobie coś, o czym nic nie wiecie. Zaczniecie wtedy pytać samych siebie, co to w ogóle jest, a jeśli nie widzieliście nigdy tybetańskiej biżuterii, to naprawdę może być wam trudno. Zastanówcie się więc nad tym.
Wydawało mi się kiedyś, że Jidam musi wyglądać w określony sposób – drobiazgi mogły być różnie przedstawiane, lecz nie ogólny zarys. A przecież tak naprawdę nikt z nas nie ma o tym pojęcia! Dawno temu w Tybecie, gdy po raz pierwszy przedstawiali Zieloną Tarę, też nie byli pewni, jak powinna wyglądać. Po długich dysputach ustalili wprawdzie jakiś mglisty wizerunek, jednak ostatecznie jej prototypem stała się najpiękniejsza z okolicznych kobiet. Tyle historia. Nie było wyboru. Kto bowiem wie, jak wygląda Tara? Nawet Lamowie, którzy widzą bóstwa na własne oczy, postrzegają inne barwy, insygnia, nawet rysy, trudno więc powiedzieć, jak powinno być naprawdę.
Jak zatem medytować? Jeżeli uważacie, że bóstwo musi wyglądać dokładnie tak, jak na thance, to wyobrażacie sobie po prostu obrazek, w który trudno tchnąć życie. Tymczasem bóstwo powinno być żywe jak człowiek, zatem na początek wyobraźcie sobie jakąś osobę. Wszystko jedno jaką, byle piękną. I bądźcie uważni.
Nie chodzi oczywiście o pierwszą z brzegu postać. Nie możecie myśleć o atrakcyjnej blondynce czy przystojnym, jasnowłosym młodzieńcu, gdyż większość Bodhisattwów ma, jak sądzę, włosy czarne, i to akurat nie są żarty.
Musicie poczuć, że ktoś taki naprawdę istnieje, wtedy wszystko będzie dobrze. I nie musicie wyobrażać sobie klejnotów, tak jak je namalował konkretny artysta na konkretnej thance. Widujemy ich mnóstwo, zdecydujcie więc po prostu, jakie bóstwo ma nosić. Także i w tym przypadku jednak nie powinniście myśleć o byle czym, jeśli jednak poświęcicie temu chwilę namysłu i podejmiecie decyzję, będzie wam łatwiej zarówno wizualizować klejnoty, jak i postrzegać Jidama jako żywego człowieka.
Jeśli mamy medytować, powiedzmy, na Tarę, trzeba wiedzieć coś o jej ciele, ozdobach i sukniach, a potem – naszkicować ten obraz w umyśle. Nie powinniśmy medytować na podstawie zerknięcia na wizerunek – musimy umieć namalować w myślach całą jej postać i wtedy wszystko będzie proste od samego początku; w przeciwnym zaś razie – nastręczy mnóstwa trudności. Nie wiedząc nic o Tarze, nie da się praktykować. Można wyłącznie oglądać obrazki. Praktyka, na początku, w środku i na końcu, powinna wyrastać ze strumienia naszego umysłu. Tara nie może być oglądanym malowidłem czy filmem, lecz obrazem wyraźnie wrytym w umysł. To bardzo istotne.
Czasami powiada się, że podczas medytacji należy wyobrażać sobie kolejno każdy szczegół, nie jest to jednak proste. Nawet jeśli kogoś dobrze znamy, trudno przywołać w myślach wszystkie szczegóły. Łatwiej o obraz ogólny, całościowy. Przy wchodzeniu w drobiazgi łatwo zgubić poczucie tego, że to faktycznie żywa istota.
Zdarza mi się myśleć, że wszystko to jest zabawne. Tara jest, powiedzmy, przede wszystkim przepiękna, ma jasną skórę i długie, czarne, lśniące włosy. Ktoś może zacząć myśleć o sobie w tych kategoriach i zacząć zachwycać własną urodą, cerą, lokami. Bywa i tak, lecz wizualizacja służy przede wszystkim przywołaniu wszystkich cech, które czynią Tarę inną od reszty bóstw. Musimy je poznać, a następnie o nich myśleć. Z początku wizja Tary nie będzie tak wyraźna, jak byśmy chcieli, musimy więc nad tym pracować. Musimy starać się czuć jej obecność. Wierzyć, że tu jest. Nie jest więc ważne, czy dostrzegamy każdy fragment szaty czy pukiel włosów.
Jeśli nie jesteśmy ekspertami od procesu budowania, zdarzyć się może, że nie będziemy widzieć na przykład głowy Tary, albo zobaczymy tylko połowę jej postaci. Część górna ukaże się w medytacji bardzo wyraźnie, lecz wizja dolnej pozostanie zamglona. Albo odwrotnie. Tak czy owak, róbmy to stopniowo. Na początku nie będzie doskonale, przyjdzie to z praktyką. Gdyby wszystko miało być idealne od pierwszego dnia, dawno bylibyśmy Buddhami. Podążajmy więc krok po kroku.