O tym jak nawyki przeszkadzają współczuciu
28 lipca 2016Gjalłang Karmapa odsłania Serce Sutry Najwyższego Zrozumienia
15 sierpnia 2016Jak wspomniałem wcześniej, linia Karmapów trwa od XI wieku do współczesności i od samego początku jej główną siłą napędową była miłość do istot. To ona sprawia, że Karmapowie wciąż się odradzają. Ta sama miłość nakazuje również innym Bodhisattwom wciąż powracać do samsary. Niektórzy Bodhisatwowie nie są rozpoznawani i nikt nie wie, kim naprawdę są. Myślę, że w tej sali jest prawdopodobnie wielu Bodhisattwów, których nie potrafimy wskazać, gdyż nie jesteśmy w stanie odróżnić, kto jest Bodhisattwą, a kto nim nie jest. Karmapowie, dla odmiany, rozpoznawani są dość łatwo, gdyż każdy z nich potrafi przed śmiercią określić okoliczności swoich kolejnych narodzin i w pozostawianym liście opisać, jak się odrodzą, gdzie i tym podobne szczegóły. W tym przypadku zadanie wskazania osoby, która jest Bodhisattwą odradzającym się dla pożytku innych jest dość proste. Ale poza tym nic więcej nie odróżnia Karmapów od innych Bodhisattwów.
Główną motywacją ich wszystkich jest miłość i współczucie – pragnienie przynoszenia innym szczęścia i usunięcia ich cierpienia. Uważam jednak, że takie czyste, naturalne życzenie każdego predysponuje do wypełniania roli Bodhisattwy. Odradzanie się w samsarze i pomaganie innym nie jest domeną wyłącznie Bodhisattwów. Szczera czysta miłość wystarczy, by powracać z intencją niesienia pomocy. Dzięki temu, ostatecznie, przerodzimy się w Szlachetną Istotę, ale bycie nią, czyli posiadanie kontroli nad narodzinami czy też mocy spełniania życzeń nie jest warunkiem koniecznym do odradzania się dla dobra innych. Jedyną rzeczą, która daje taką możliwość, jest serce wypełnione miłością, troską i szacunkiem.
Miłość i współczucie
Wszyscy z nas wiedzą, czym jest miłość i współczucie, na czym polegają te wartości. Jednak kluczową sprawą jest wprowadzenie ich w życie, stosownie ich dokładnie tak, jak je rozumiemy, dokładnie tak, jak o nich mówimy. To zaś nie jest już takie proste. Miłość i współczucie powinny być przedmiotem naszego codziennego procesu samokształcenia; powinniśmy robić sobie lekcje z miłości i współczucia, by te pojęcia stały się dla nas całkowicie jasne i przejrzyste, i by w końcu zaczęły przez nas przemawiać.
Dzięki mediom i nowym technologiom jesteśmy w stanie dowiedzieć się wszystkiego o życiu rozmaitych istot, nie mamy już wymówki, że naszej praktyce rozwijania miłości i współczucia brakuje odpowiedniej wiedzy.
Oczywiście, podstawą miłości i współczucia jest świadomość, przykładnie bacznej wagi do tego, czego innym potrzeba, jakiego szczęścia pragną, co jest źródłem ich cierpienia i jak możemy im pomóc się od niego uwolnić. W przeszłości, gdy nikt zbyt wiele o świecie nie wiedział, tego rodzaju świadomość rodziła się głównie za sprawą wyobraźni. Kiedyś praktykujący w Tybecie mieli tylko ogólne pojęcie o wzlotach i upadkach doświadczanych przez ludzi. Dzisiaj sprawy mają się inaczej. Mamy dostęp do internetu, telewizji i innych mediów i doskonale zdajemy sobie sprawę, jakie radości i troski przepełniają świat. Dobrze wiemy, o jakim szczęściu marzą istoty, jakie czasami przypada im w udziale oraz o olbrzymich problemach, z jakimi się borykają. Dzięki mediom i nowym technologiom jesteśmy w stanie dowiedzieć się wszystkiego o życiu rozmaitych istot, nie mamy już wymówki, że naszej praktyce rozwijania miłości i współczucia brakuje odpowiedniej wiedzy.
Przykładem mogą być zwierzęta hodowane na ubój w celach konsumpcyjnych. W epoce mediów elektronicznych łatwo trafić na informacje o traktowaniu tych zwierząt i torturach, jakie są im zadawane. Wiemy zatem, jak cierpią istoty, od których pochodzi spożywane przez nas mięso, ale nasza postawa się nie zmienia. Nasze zachowanie pozostaje dokładnie takie samo, bez względu na to, czy mamy dostęp do wiedzy, czy nie.
Drugim przykładem jest palenie papierosów. Ja sam nigdy w życiu nie paliłem, choć raz próbowałem udawać, że palę. Kiedy uciekaliśmy z Tybetu, starałem się wyglądać jak zwyczajny człowiek. Wręczono mi w tym celu paczkę papierosów, bym mógł ją od czasu do czasu wyjąć z kieszeni i zawołać: „Hej, chcesz zapalić?” To miało mi pomóc wmieszać się w tłum. Ale znam osoby, które naprawdę palą i mają wielkie trudności w rzuceniu tego nałogu, mimo oczywistego faktu, że jest bardzo szkodliwy. Ostatnio na paczkach z papierosami wypisuje się nazwy chorób wywoływanych przez palenie, czasami nawet pojawiają się na nich zdjęcia płuc długoletnich palaczy. Niemniej znajomi mówią, że nawet tak krzykliwe ostrzeżenia nie pomagają im w pozbyciu się tego silnego nałogu.
Jak widzimy, chodzi przede wszystkim o to, by nasza wiedza zaczęła skutecznie wpływać na nasze nastawienie. Aby zmienić zachowanie, musimy najpierw przeobrazić swoją motywację – to ona jest zaczynem wszystkich działań. Bez zmiany nastawienia nie zmienimy swojego zachowania, a nie zmieniając zachowania, nie przemienimy stylu życia. Zaś zmiana stylu życia jest warunkiem niezbędnym do zmiany świata. Bez tego świat będzie staczał się w dół.
Nowy sposób myślenia
Ludzie często mówią, że jestem poważny, ale tak naprawdę nie jest. Gdy podejmuję się jakichś obowiązków, wyglądam poważnie, chociaż w rzeczywistości nie ma we mnie zbyt wiele powagi. Niemniej, gdy w grę wchodzi nasza motywacja, powinniśmy podchodzić do niej poważnie. To ona bowiem decyduje, jakimi stajemy się ludźmi.
Uważam, że na tym polega istota Dharmy – na dokonaniu pewnej zmiany w myśleniu, pewnego przeorganizowania umysłu. Aby pozbyć się starych nawyków, musimy nauczyć się nowych. Praktyka Dharmy sprowadza się do robienia czegoś nowego, stwarzania świeżej pożywki dla umysłu. Ktoś, kto chce się rozwijać duchowo, musi przestać ulegać starym kaprysom, musi zbudować nową płaszczyznę porozumienia z umysłem. To mu pozwoli udzielać umysłowi nowych rad, by zaczął zachowywać się w nowy, lepszy sposób. Jeżeli nie przyjmiemy takiej fundamentalnej postawy wobec praktyki Dharmy, to mamy marne szanse osiągnięcia jakiejkolwiek wewnętrznej wolności. Nie ma co czekać na moment, w którym współczucie Guru nas odmieni. Nie możemy oczekiwać, że nie robiąc nic nowego, pozostając wciąż tacy sami, doświadczymy jakiegoś nowego stanu umysłu pod wpływem współczucia czy błogosławieństwa Guru. Taka postawa nie przynosi pożytku ani uczniom, ani duchowym nauczycielom. Oni również muszą poważnie rozważać swoją motywację, nie mogą polegać tylko na przysługującej im pozycji. Inaczej nikogo nie nakłonią do rozwoju i nikomu nie przyniosą pożytku.
Praktyka
Aby przejąć kontrolę nad umysłem, zasiąść za sterem, który nadaje kierunek naszym myślom, musimy rozpocząć stopniowy trening umysłu. Pierwszym krokiem jest przeobrażenie naszej motywacji, ale to nie wystarczy. Ta nowa postawa musi się przemienić w zobowiązanie, które z kolei należy przełożyć na faktyczne, namacalne czyny. W tym zaś mogą pomóc pewne zręczne metody. Jedną z nich jest uważność – swego rodzaju strażnik, który obserwuje wszystkie nasze poczynania. Uważność polega na ciągłym analizowaniu postawy ciała, mowy i umysłu.
Znamy przykłady mistrzów z przeszłości, takich jak Milarepa czy Dusum Khjenpa, którzy osiągnęli wielkie urzeczywistnienie, wysoki poziom wyzwolenia. Należy jednak zadać sobie pytanie, dlaczego my nie jesteśmy w stanie zbliżyć się do takiego poziomu? Czy oni otrzymywali jakiś wyższy rodzaj instrukcji? Nie sądzę, aby tak było, gdyż ich tradycja w niezmienny sposób utrzymywana jest do dzisiaj, mamy więc dostęp do dokładnie takich samych nauk – nic z nich nie ujęto i niczego nie dodano. Nie chodzi zatem o brak wskazówek, problem w tym, że pozostawiamy je na kartach książek, gdzie zwyczajnie butwieją lub też uczymy się ich w sposób intelektualny, nie wprowadzając ich w życie. Niektórzy znają bardzo wiele nauk i rozumieją, o co w nich chodzi, mogliby całą dolinę wypełnić wyjaśnieniami na ich temat, ale to nie zmienia ich myślenia i zachowania. Innym razem praktykujemy nauki, ale w połowie drogi kończy się nasze zaangażowanie. Nie doprowadzamy sprawy do końca tak, jak powinniśmy.
Wyobraźmy sobie, że siedzimy w restauracji i tylko czytamy menu. Po jakimś czasie znamy jego zawartość na pamięć, ale nadal jesteśmy głodni. Moglibyśmy nawet medytować nad treścią tego menu – wizualizować momo albo pizzę, ale to nadal nie napełniłoby naszych żołądków. Tak właśnie większość z nas traktuje Dharmę – rozumiemy zawarte w niej instrukcje, czasami doświadczamy ich pewnych rezultatów, ale nie wyciągamy z nich prawdziwych korzyści.
Oddanie
Chciałbym jeszcze powiedzieć kilka zdań o oddaniu. Tybetańczycy często sprowadzają je do przestrzegania protokołu okazywania szacunku wobec Lamy. Czasami zaś interpretuje się je jako konieczność robienia tego, co Lama rozkaże. Ale ja myślę, że prawdziwe znaczenie oddania jest dużo głębsze. Uważam, że autentyczne oddanie wiąże się z poczuciem odpowiedzialności za własne życie.
Przyjrzyjmy się, na przykład, temu, jak Milarepa wkroczył na ścieżkę Dharmy. Jak wiemy z jego biografii czarną magią zabił 35 ludzi. Pośród wszystkich osób zgromadzonych na tej sali, zapewne nikt świadomie nie zabił ani jednego człowieka. Milarepa zaś doprowadził do śmierci 35 ludzi i to nie w wyniku nieszczęśliwego wypadku, lecz z premedytacją – zaplanował zabójstwo i je wykonał. Ten czyn wywołał w nim później olbrzymi żal i smutek, a następnie pragnienie oczyszczenia, które przybrało formę wielkiej determinacji. Milarepa wiedział, że wyrządzone zło stanie się dla niego przyczyną odrodzin w niższych światach i bał się cierpienia, jakiego tam doświadczy. Martwił się również o los ludzi, których tak nagle pozbawił życia. Ogarnęło go poczucie wstydu, żalu i wyrzuty sumienia, koniecznie chciał tę sytuację naprawić.
To wszystko doprowadziło Milarepę do rozwinięcia oddania, które po tybetańsku nazywane jest „mogu”. „Mo” oznacza tęsknotę, która w przypadku Milarepy była tęsknym pragnieniem oczyszczenia niegodziwości, których się dopuścił. To była szczera, głęboka, płynąca z serca potrzeba zadośćuczynienia wyrządzonych krzywd. Wiedział, że popełnił straszny błąd i nie potrafił się z nim pogodzić. Wiedział również, że aby go naprawić, musi otrzymać wskazówki od Guru, co odpowiada drugiemu członowi słowa „mogu”. „Gu pa” dosłownie znaczy „szacunek” lub „wiara”, ale chodzi tutaj o coś głębszego. Wiara to pewne uczucie, które się w nas pojawia, zaś „gu pa” w słowie „mogu” wskazuje potrzebę działania.
Wszyscy znamy historię relacji Milarepy z Marpą, kiedy ten nakazał mu budowę czternastu wież i poddał wielu innym ciężkim próbom. Marpa nie był okrutnikiem, umożliwił jedynie Milarepie oczyszczenie zabójstwa 35 ludzi. Osądzając styl, z jakim traktował swego największego ucznia, należy brać pod uwagę zbrodnie, jakich Milarepa się dopuścił. Zręczne metody Marpy były jedynym sposobem ich oczyszczenia, przecież zabójstwa za pomocą czarnej magii nie da się udowodnić w sądzie i odsiedzieć za swoje. Nikt też nie mógł pomścić ofiar Milarepy, bo ten zdołał uśmiercić wszystkich swoich wrogów. Zatem cierpienie zadawane mu przez Marpę było wyrazem jego współczucia i mądrości.
Tylko dzięki oddaniu Milarepa przetrwał ten ciężki okres. Oddanie wzbudza w nas poczucie gotowości, by przyjąć wszystko, co Guru nam powie, i traktować to jak rozkaz, który musimy wykonać. To jest ważne pojęcie, wykraczające daleko poza pojęcie wiary. Jeżeli przyjrzymy się sobie teraz, stwierdzimy zapewne, że nasze własne oddanie nie przypomina oddania Milarepy. Mówimy sobie: „Praktykowanie Dharmy jest dobre, ale jak nie będę jej praktykował, to też nie będzie źle”. Taka jest mniej więcej intensywność naszej motywacji. W przypadku Milarepy było inaczej, on nie był w stanie zaakceptować myśli, że jego czyny nie zostaną oczyszczone, że nie będzie mógł praktykować Dharmy. Całą moc ciała, mowy i umysłu skupił na tym jednym celu. W porównaniu z tym nasze oddanie jest mizerne i ogranicza się do wysiłku złożenia dłoni i recytacji słów: „Udaję się po Schronienie w Guru”. To nie jest prawdziwe oddanie. Tak przecież nie może wyglądać szczere poczucie odpowiedzialności za swoje życie i pełna świadomość położenia, w jakim się znaleźliśmy.
BS