Życie Dharmą – pytania z sali
8 stycznia 2009Łączenie Dharmy z życiem
14 stycznia 2009Jednym z najpotężniejszych wrogów spokoju umysłu jest chorobliwe przywiązanie, lgnięcie. Trudno oderwać umysł od czegoś, co wywołuje w nas takie emocje. To ciężka kłoda na drodze do spokoju umysłu. Weźmy na przykład złość – jest z nami czasem, lecz nie zawsze. Natomiast przywiązanie towarzyszy nam bardziej uparcie. Niełatwo się od niego uwolnić, odbiera umysłowi spokój.
Jedno z tybetańskich porzekadeł dobrze ilustruje naturę przywiązania. Dotyczy ono rozgrzanego kubka z ulubioną herbatą. Trzymając go, parzymy sobie ręce, gdy zaś go z nich wypuścimy, upadnie i rozbije się. Rozpaczliwie chcemy uwolnić dłoń, a jednocześnie nie chcemy rozlać herbaty. Podobnie jest z innymi rzeczami, które budzą przywiązanie: z trudem je zdobywamy a potem nie potrafimy ich wyrzucić.
Jak działa przywiązanie, lgnięcie? Kiedy nami owładnie, mamy skłonność do widzenia tylko dobrych stron jego przedmiotu. Skupieni wyłącznie na cechach pozytywnych, na złe jesteśmy ślepi. W tym stanie nie można oddzielić atrakcyjności obiektu od własnego umysłu. Kiedy owa rzecz pojawia się w umyśle, zdaje się czymś doskonałym. Jeśli tak nie jest, znaczy to tylko, że akurat o niej nie myślimy. Obraz przedmiotu i jego zalety pojawiają się jednocześnie. Umysł pragnie go nieustannie, rozstanie zdaje się męczarnią.
Łatwo dostrzec, że przywiązanie i pragnienie odbierają nam wolność, władają nami. Wykorzystują to producenci i sprzedawcy, sprawdzając najpierw, co nasz umysł uzna za atrakcyjne i co obudzi w nas takie pożądanie, że przestaniemy liczyć się z kosztami. Potem zaś podsuwają nam przed nos przedmiot, któremu nie umiemy się oprzeć. Pieniądze nie grają roli, tracimy wolność decydowania, czy chcemy tej rzeczy, czy też nie. Nasz umysł jest nią całkowicie owładnięty.
Kiedy byłem mały, zabrano mnie do Chin. Czasami chodziliśmy na zakupy. Prowadzili mnie do sklepów, w których było mnóstwo ładnych lalek i zabawek. Zatrzęsienie ślicznych, interesujących przedmiotów, ale oczywiście nie mogliśmy kupić wszystkiego. Odkryłem, że jeśli zatracimy się w przywiązaniu i pragnieniu, możemy posunąć się nawet do kradzieży, gdyż po prostu na mnóstwo rzeczy nas nie stać.
I tak kiedy zaczynamy myśleć o upragnionym przedmiocie, widzimy tylko jego zalety. Oczywiście, pewne rzeczy są bardziej atrakcyjne od innych, niemniej to, jakimi się jawią, sprowadza się do stanu umysłu. Sami współtworzymy pragnienia i mody. Kiedy wszyscy mówią, że coś jest bardzo fajne, to my – jako część zbiorowości – uznajemy tę rzecz za godną pożądania. Oceny te tworzymy wspólnie, jako społeczeństwo.
W ten sposób to, gdy umysł uznaje coś za atrakcyjne rozwija wobec tego przedmiotu przywiązanie. Ono zaś zmienia nasz sposób widzenia i myślenia. Przywiązania nie tworzą przedmioty, lecz umysł – relacja w jaką z nimi wchodzi. To sam nasz umysł odbiera nam wolność.
Przywiązanie do obiektów współczucia nie jest szkodliwe
Niektórzy mówią, że miłość i współczucie wobec innych również składają się z pragnień. Czy to nie przywiązanie, kiedy umysł nie chce rozstać się ze współczuciem? Różnica polega jednak na tym, że jedyną motywacją przywiązania jest chęć posiadania. Pragnienie staje się tak silne, że tracimy wszelką kontrolę nad umysłem, tracimy wolność wyboru. W wypadku współczucia i miłości nie chcemy natomiast porzucić, opuścić istot. W przeciwieństwie do zniewolenia właściwego pożądaniu, decyzja o współczuciu i sympatii, jakimi darzymy innych, jest naszym świadomym wyborem. Przywiązaniu zaś towarzyszy lgnięcie, ograniczenie i zniewolenie. Tracąc nad sobą kontrolę, nie potrafimy z tego zrezygnować. Współczucie i dobroć są natomiast otwarte, wolne. Towarzyszy im ciepłe poczucie więzi z innymi, a nie ciasnoty i uwięzienia. To wielka różnica.
Większość z was prowadzi domy, często więc musicie zmagać się z przywiązaniem. To szkodliwe uczucie, ale nie chodzi mi o to, że powinniście wyrzucić do kosza wszystie posiadane przedmioty. Niektórym zdaje się, że muszą rozstać się ze wszystkim, aby uwolnić się od przywiązania, ale to niewłaściwe. Nic takiego nie powiedziałem.
Chodzi tu o coś innego: o to, by za związkiem z ludźmi i przedmiotami stały właściwe powody i intencje. Kiedy pragnienie staje się niedorzeczne, mgliste, ograniczające, przyniesie ból i cierpienie. Bywa że wdajemy się w jakąś relację zupełnie bezmyślnie, bez stosownej motywacji a potem bardzo trudno jest się z tego wykaraskać, co przysparza wiele bólu i problemów obu stronom, wszystkim zainteresowanym. Kiedy zaś od początku przyświeca nam czysta motywacja, związek rozwija się pozytywnie, przynosząc dobro i harmonię.
Przypomniała mi się pewna opowiastka. Była kiedyś para, której się nie układało. Nie odzywali się do siebie. Pewnego dnia mąż chciał poprosić o coś żonę, więc napisał to na karteczce: „Matko rodziny, muszę wstać jutro o dziewiątej rano. Proszę, obudź mnie”. Kiedy się zerwał, okazało się, że zaspał. Zdenerwowany i wściekły poszedł do kuchni, a tam, obok jego prośby, leżała druga kartka z napisem: „Wstawaj, już wpół do dziesiątej”.
Nie chcę zatem powiedzieć, że nie wolno się do niczego przywiązywać, z nikim rozmawiać i cały czas trzeba siedzieć w medytacji. Nic z tych rzeczy. Chodzi raczej o to, że związki, rodzinne i wszelkie inne, nie powinny zmieniać się w źródło cierpienia i problemów. Przeciwnie, mają dawać szczęście. Musimy więc widzieć je i rozumieć w określony sposób. Rzeczą najistotniejszą jest nasze nastawienie wobec relacji, to jak ją postrzegamy. I jeśli towarzyszy temu odpowiednia motywacja, związek nie musi być źródłem bólu.
Co to znaczy „odpowiednio”?
Wspomniałem, że musimy myśleć w odpowiedni sposób. Co to znaczy? Zilustruję to przykładem. Według winaji, zbioru zasad dla wyświęconych mnichów, nie mogą oni dotykać kobiet. Pewnego razu dwóch duchownych wędrowało gdzieś ze swego klasztoru. Doliną płynęła rzeka, którą musieli pokonać w bród. Na brzegu dostrzegli kobietę, która nie mogła tego zrobić, bo prąd był dla niej zbyt silny. Widząc mężczyzn, poprosiła ich o pomoc. „Nie, nie – odparł młodszy. – Nie możemy, jesteśmy mnichami i nie wolno nam dotykać kobiet”.
Starszy zastanowił się jednak chwilę i rzekł: „Dobrze, wezmę cię na plecy”. Jak powiedział, tak zrobił, i wkrótce postawił kobietę na drugim brzegu. Potem kontynuowali swoją wędrówkę. Po dłuższym czasie młodszy zapytał towarzysza: „Czyż my, mnisi, nie powinniśmy unikać dotyku kobiet?”. Tak, to prawda.” – usłyszał. – „Ale podczas gdy ja tylko przeniosłem tą niewiastę przez rzekę i zostawiłem na brzegu, ty nadal ją niesiesz…”
To obrazuje różnicę między patrzeniem powierzchownym, a poszukiwaniem głębszego znaczenia dzięki medytacji i kontemplacji. Nie trzeba brać dosłownie wszystkiego, co się słyszy lub czyta.
Jak pracować z przywiązaniem w związku?
Kiedy mówiłem o przywiązaniu, powiedziałem, że zawiera ono w sobie aspekt, który można by nazwać uporczywym chwytaniem, lgnięciem. Bierze się to automatycznie z towarzyszącej mu postawy: To jest bardzo atrakcyjne i muszę – ja i tylko ja – to mieć. Nikt inny nie może tego tknąć. Będzie całe moje.
Dam przykład. Wyobraźcie sobie zakochaną parę. Pewnego dnia kobieta widzi, że mąż rozmawia z inną, znacznie od niej ładniejszą. I co myśli? Nawet jeśli nie powie tego na głos, jest zazdrosna. To właśnie przywiązanie.
Dla niego najważniejsze jest „ja”, „mnie”, „moje”: „To dla mnie. To moje. Należy mi się”. Zamyka nas. Nie znosi wolności i przestrzeni, a miłość jest zupełnie inna. Nie idzie jej o zagarnianie i branie na własność. Szczodrze życzy innym radości i szczęścia. Jeśli kochana osoba czegoś pragnie, wspieracie ją i próbujecie pomóc to zdobyć. Kiedy jednak chce się zamknąć drugiego człowieka na klucz, gdy uważa się, że powinien mówić i postępować tak, jak ja chcę, to mamy do czynienia z typowymi objawami przywiązania, dla którego liczę się tylko ja i które marzy o sprawowaniu kontroli.
Jasne, kiedy ludzie się pobierają, towarzyszy temu poczucie posiadania, bliskości, bycia razem. Pragniemy oddać drugiej osobie wszystko i chcemy mieć pewność, że każda rzecz należy do obojga. Jeśli jednak towarzyszy temu łaknienie, szanse na szczęśliwe życie są marne. Kiedy bowiem obie strony myślą wyłącznie o sobie, o tym, na co mają ochotę i co im się należy, nie dają sobie przestrzeni i wolności, których – wraz ze szczodrością i otwartością w poczuciu wzajemnej przynależności – wymaga miłość. Jeżeli przestaniecie patrzeć na wszystko tylko z własnej perspektywy i nie będziecie próbowali kontrolować ani mieć na własność drugiej osoby, tylko postaracie się spojrzeć na świat jej oczami – wszystko powoli się ułoży.
Uśmierzanie złości i agresji
Przemoc jest w istocie złością, gniewem. Kiedy ich doświadczmy, widać to na naszych twarzach i w ruchach. Stajemy się szorstcy w obejściu, brutalni. Nietrudno rozpoznać budzącą się złość i agresję, jednak praca z nimi i znalezienie właściwego antidotum wymagają cierpliwości. Zdarza się, że mamy poczucie, że ktoś nas krzywdzi lub prowokuje. Wydaje się wtedy, że mamy prawo do złości i powód do okazania jej. Przy takiej postawie niezwykle trudno pracować z gniewem, ponieważ uznajemy, że odpowiedzenie agresją jest usprawiedliwione i konieczne.
Istnieje rzecz jasna wiele metod pracy z takimi emocjami. Pierwsza, bardzo skuteczna, polega na posługiwaniu się rozumem i dostrzeżeniu szkodliwości przemocy. Możemy analizować, badać źródło i charakter złości. Inny sposób to przywołanie w pamięci szczególnie dla nas inspirujących słów nauczycieli. Jeżeli macie prawdziwego mistrza, Lamę, pomyślcie o nim, gdy wzbiera w was gniew. Przypomnijcie sobie, co mówił, abyście nie wpadali w złość. Podobną rolę mogą pełnić też pouczenia, które znaleźliście w książkach. Wszystko to pomaga okiełznać agresję.
Trzecia metoda polega na odwróceniu uwagi od tego, co wzbudziło naszą złość. Mamy skłonność do skupiania się całymi sobą na irytujących incydentach. Nasz umysł się na nich zawiesza, a wtedy agresja narasta do pułapu, w którym musimy dać jej upust.
W takiej sytuacji powinniśmy odwrócić uwagę i skierować ją choćby na inną sytuację, która kiedyś wyprowadziła nas z równowagi. Dzięki temu spostrzeżemy, że wiele rzeczy budzi złość, łącznie z nami samymi. Przywołanie w pamięci wielu irytujących spraw uśmierzy gniew, pokazując ich różnorodność. Przestając skupiać się tylko na jednym i widząc mnogość przyczyn złości, mamy szansę zrozumieć, że tak naprawdę nie ma powodu gniewać się na nic. Uważam tę metodę za szczególnie pomocną.
Był kiedyś pasterz, który sprawował pieczę nad dużym stadem wyjątkowo niesfornych owiec. Miał je doić, ale one nie zamierzały stać spokojnie, tylko biegały i brykały jak oszalałe. Nie radził sobie, wzbierała w nim złość i wreszcie uderzył jedną z owiec. W tym momencie wszystkie wpadły w jeszcze większy popłoch, a on zaczął okładać je na oślep. Kiedy wymierzył kilkadziesiąt razów, rozbolała go ręka i poczuł złość do siebie, a potem wybuchnął śmiechem i gniew wyparował. Gdyby miał, powiedzmy, tylko dwa zwierzęta, pewnie zatłukłby je na śmierć, ale że było to duże stado, nie mógł dłużej folgować agresji. Jeśli więc skierujemy budzący się gniew na wiele różnych rzeczy, mamy większe szanse na pozbycie się go.
Przekład: AK